Reklama

Dżentelmen w dekadenckim Berlinie

Pierwsza powieść Christophera Isherwooda, w której opisał berlińskie doświadczenia z początku lat 30., wprowadza w aurę „Kabaretu”

Publikacja: 27.05.2008 01:30

Dżentelmen w dekadenckim Berlinie

Foto: Rzeczpospolita

Pamiętacie Lizę Minelli jako Sally Bowles, entuzjastkę „boskiej dekadencji”? Jej zachwyt dla obyczajowego luzu podzielał Christopher Isherwood, autor „Pożegnania z Berlinem” (pierwsza polska edycja – rok 1992; wkrótce wznowienie) – powieści, na kanwie której nakręcony został „Kabaret”.

W słynnym filmie Boba Fosse’a główną męską rolę zagrał Michael York, fizycznie zdumiewająco podobny do pisarza. Cały czas wyobrażałam sobie tego aktora, czytając powieść „Pan Norris się przesiada”.

Po polsku rzecz pojawia się z ponad 70-letnim poślizgiem – napisana na początku lat 30., ukazała się w 1935 r. Zainagurowała cykl opowiadań zebranych w tomie „The Berlin Stories”. To pamiętnik brytyjskiego pisarza, tylko miejscami zaszyfrowany i ubarwiony. Autor występuje w nim pod własnym, choć niepełnym imieniem i nazwiskiem – co dodaje dziełu pikanterii. Od „Pana Norrisa” zaczynają się przygody angielskiego dżentelmena w stolicy Republiki Weimarskiej.

Ma dwadzieścia kilka lat, dobre pochodzenie oraz pustą kasę. Do Berlina udaje się rzekomo w celach zarobkowych – będzie udzielał lekcji angielskiego. W istocie kuszą go obietnice gejowskich rozkoszy.

Niemal dwukrotnie starszego rodaka, także przedstawiciela klasy wyższej i obieżyświata, poznaje w pociągu na obczyznę.

Reklama
Reklama

Bradshaw zaprzyjaźnia się ze współtowarzyszem podróży. Ich berlińskie kontakty stają się coraz częstsze i bliższe, po pewnym czasie wynajmują pokoje u tej samej gospodyni. Na pozór dla oszczędności. Prawdziwy powód – w domyśle.

Isherwood znakomicie uchwycił specyfikę brytyjskiej hight society starej daty. Rytuały, obyczaje, a zwłaszcza styl rozmów – makaronizmy, okrążanie tematu, panowanie nad emocjami. Przysłowiowa angielska flegma w całej krasie. Zawiedzie się jednak ten, kto będzie szukać kabaretu i uroczej Sally. Są tylko masoatrakcje z biczem (preferowane przez Norrisa) i jazda na nartach (w czym gustuje młody). Homoseksualne relacje ograniczają się do trącania butem pod stołem. Jednak bez tego klucza nie sposób zrozumieć intrygi. Zawiłej i jakby dla zmyłki splecionej z wątkami politycznymi.

No właśnie – wbrew okładkowym sloganom, „Pan Norris…” z polityką ma niewiele wspólnego. O dochodzącym do głosu i pozycji Hitlerze ledwo kilka wzmianek; nieco więcej o stronnictwie czerwonych – bo tytułowy bohater flirtuje z partią komunistyczną. Nie z pobudek ideologicznych, lecz finansowych. Co tu kryć: jest wtyką. Gorzej – działa na dwa fronty. Kreatura z manierami. Rzecz ciekawa: Bradshaw dostrzega przekrzywioną perukę, zepsute zęby oraz inne fizyczne ułomności przyjaciela, lecz nie zauważa braku moralnego kręgosłupa. Niemal do końca pozostaje żenująco naiwny.

Kiedy wreszcie z oczu korepetytora spadają łuski, czy raczej – zostaje ich pozbawiony, tylko przez chwilę burzy mu się krew. Nie na tyle jednak, żeby przeszkodzić we wspólnej konsumpcji kolacji i wychyleniu kieliszka. W finale wspaniałomyślnie pomaga przyjacielowi ocalić… nie, nie twarz, to już niemożliwe. Głowę. Cóż, miłość ci wszystko wybaczy.

Literatura
Tajemnica tajemnic współpracy Soni Dragi z Danem Brownem i „Kodu da Vinci" w Polsce
Literatura
Musk, padlinożercy i pariasi. Wykład noblowski Krasznahorkaia o nadziei i buncie
Literatura
„Męska rzecz", czyli książkowy hit nie tylko dla facetów i twardzieli
Literatura
Azja w polskich księgarniach: boom, stereotypy i „comfort books”
Literatura
Wojciech Gunia: „Im więcej racjonalności, tym głębszy cień”
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama