Twórczość Leopolda Tyrmanda prezentowana była w kulturalnym programie Wolnej Europy wielokrotnie, lubiłem go, ceniłem, wiedziałem, że cokolwiek wybiorę i nadam, spotka się z żywym odzewem słuchaczy. Właściwie dopiero na emigracji nawiązaliśmy ze sobą żywszy kontakt, w kraju ograniczał się on najczęściej do wymiany ukłonów w warszawskiej stołówce Związku Literatów, gdzie i on, i ja zaglądaliśmy często, żeby zjeść obiad, i do mojego pełnego szczerego podziwu spojrzenia na jego kolorowe skarpetki, wyraz protestu przeciwko szarzyźnie ówczesnego peerelowskiego życia. Znalazłszy się na Zachodzie, prowadził dalej ożywioną działalność publicystyczną i pisarską. Osiadł w Stanach w mieście Rockford, niedaleko Chicago, był tam wicedyrektorem ośrodka badawczego Rockford Institute i redaktorem periodyku „Chronicles of Culture”. Nasz emigracyjny kontakt listowy i telefoniczny trwał do jego śmierci; w mym archiwum gdzieś tkwi list jego żony dziękujący mi za audycję pośmiertną. Teraz wybieram do publikacji list z okresu dlań bardzo gorącego, bo po publikacji najbardziej chyba poważnej i cenionej jego książki – „Dziennika 1954”.
5 luty 1981 r.
Drogi Panie –
Piękne podziękowanie za wszystkie dobre słowa o mnie i o „Dzienniku”, wypowiedziane przez Pana na monachijskiej fali i spisane w „Kulturze”. Tym bardziej mi były one potrzebne teraz, że już się cała gromada wszystkowiedzących fircyków polonistycznych – i piórem, i słowem – w naszej emigracyjnej prasie, ale i na uniwersytetach, rzuciła na mnie i gdzie może szczuje. Oni wszyscy, oczywiście, lepiej ode mnie wiedzą, kiedy ja tę książkę napisałem, kiedy robiłem takie czy inne wstawki, kiedy poprawiałem. Zadziwiający ogrom wiedzy! Przede wszystkim jednak nasza narodowa zawiść. Nie ma granic! Wydaje się takiemu, że jak podleje pomyjami drugiego, to na tym on sam, jak roślina na gnoju, podrośnie. Myślę, że „Dziennik” będzie się w swoim obrazie epoki sprawdzać z upływem lat coraz bardziej. Kiedy ujrzą światło dzienne różne pamiętniki z tamtego czasu i kiedy wypłyną na powierzchnię zachowane dokumenty. Nie obawiam się o los książki, ale jednak ta nagonka boli.
Myślę, że należy posłać Panu do wglądu, co ja tu robię. Próbki dwóch dwumiesięczników w załączeniu.