Są poeci, którzy piszą tak, jak pisać się powinno, jak pisać należy, i są poeci, którzy piszą tak, jak pisać nie należy, jak pisać się nie powinno, piszą tak, jak mówią. Są także poeci, którzy piszą tak, jakby śpiewali, i do tych należy Bogusław Kierc, autor zbioru wierszy „Cło”, którym zaczytuję się od kilku tygodni.
O tym, że Kierc to poeta, który pisze tak, jakby śpiewał, wiem nie od dziś, ale też nie od zawsze. Do twórczości 65-letniego dzisiaj autora przekonywałem się dość długo. Przez długie lata miałem mu za złe, że – będąc rówieśnikiem poetów Nowej Fali, którzy na przełomie lat 60. i 70. nadawali ton nowej polskiej poezji – nigdy do nich tak naprawdę nie przystał, nie mówił, tak jak oni, wprost, nie uderzał w ton poezji obywatelskiej. A w tamtych czasach nie było dla mnie ważniejszych wierszy od pisanych przez Stanisława Barańczaka, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera i Ryszarda Krynickiego. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że poetom, którzy nie działają w grupie, lecz w pojedynkę, należy się szczególna uwaga i cierpliwość.
W drugiej połowie lat 70. oddawałem się namiętnej lekturze „Utworów zebranych” Rafała Wojaczka, czyli otoczonego skandalizującą legendą poety przeklętego, który jak wiadomo odegrał prekursorską rolę wobec Nowej Fali. Fakt, że książkę tę opracował redakcyjnie właśnie Bogusław Kierc, na dodatek – czego dowiedziałem się skądinąd – z autorem „Sezonu” i „Innej bajki” zaprzyjaźniony, sprawił, że mój stosunek do pojawiających się w latach 80. i 90. nowych tomików Kierca, takich jak „Źródło światła”, „Dla radości”, „Sekundy”, pozostawał kwestią tyleż ambiwalentną, co otwartą.
Pamiętam, jakby to było dziś, że czytając wydany w 1997 wybór wierszy Kierca „Tyber z piaskiem”, uprzytomniłem sobie, że mam oto do czynienia z poetą – jak to się zwykło w takich przypadkach mawiać – osobnym, tworzącym na własną rękę, poszukującym swojego indywidualnego i głęboko osobistego stylu czy – jak kto woli – idiomu poetyckiego. Sięgając w roku 1999 po wydany w mocno ograniczonym nakładzie, niemal bibliofilski zbiorek „Czary”, wiedziałem już, że warto wsłuchać się w głos tego autora, że jego liryka to nowa jakość we współczesnej poezji polskiej. Nie inaczej odczytywałem następne zbiorki poety, wydane już w XXI wieku: „Zaskroniec”, „Plankton”, „Szewski poniedziałek”.
Aby dopełnić szkicowanego tu konterfektu Bogusława Kierca, trzeba dodać, że z równie wielkim powodzeniem uprawia on eseistykę, o czym świadczą dla przykładu książki o teatrze – „Teatr daremny”, o poezji Juliana Przybosia – „Wzniosły upadek anioła”, o malarstwie Tadeusza Boruty – „Ciało z mojego ciała”, o monografii życia i twórczości Rafała Wojaczka „Prawdziwe życie bohatera” już nie wspominając. Koniec końców, jest Bogusław Kierc także, a może przede wszystkim, cenionym aktorem teatralnym.