Tom „Na wzgórzach Idaho” narodził się trochę z przypadku. Bartosz Marzec, jego autor i nasz redakcyjny kolega, opowiada: – Zainteresowała mnie notka o Zielińskim, jaką zamknęła poświęconą mu książkę „Do zobaczenia stary wilku” Mira Michałowska: żołnierz, myśliwy, podróżnik, mężczyzna ceniący nade wszystko honor. Uderzyło mnie, że to niemal pierwowzór hemingwayowskiego bohatera – a przecież poznali się dopiero pod koniec lat 50., kiedy Zieliński był już w pełni ukształtowanym człowiekiem.
Marzec skontaktował się z rodziną tłumacza. Nie żyła już druga żona, uwielbiana Baśka, często wspominana w listach do zaprzyjaźnionych pisarzy, pierwsza czytelniczka jego prac, której dedykował wszystkie przełożone książki. Dostęp do bogatego archiwum zapewniły dzieci: córka Anna zwana Misią, dziś właścicielka znanej w Warszawie cukierni, i syn Tomasz, fotograf. Okazało się, że prócz znanych już listów Hemingwaya znajdowały się w nim również listy m.in. Trumana Capote’ego i Roberta Penn Warrena, także wydawców i agentów reprezentujących sławnych pisarzy. A poza tym – zdjęcia z domowych zbiorów, fotografie robione przez Zielińskiego w czasie wojaży oraz jego dzienniki.
– To bardzo obszerne i szczegółowe zapiski – mówi Marzec. – Miał zwyczaj codziennego notowania, opisywał wszystko, co zwróciło jego uwagę. Są w zeszytach także komentarze do przekładanych tekstów, robocze wersje bardziej zawiłych fragmentów, nawet rysunki, które pomagały mu lepiej „ujrzeć” trudny temat. Przygotował np. bardzo precyzyjne szkice wielorybniczych fregat, gdy tłumaczył „Moby Dicka” Melville’a.
Bartosz Marzec wykorzystał dzienniki i wspomnienia Zielińskiego w rozdziale otwierającym książkę. „Bron” to portret człowieka z charakterem, wychowanego przed wojną zgodnie z tradycjami patriotycznymi i narodowymi. W 1938 r. świeżo upieczony magister prawa trafił do podchorążówki w Grudziądzu. Ze swej wojennej kampanii mógł być dumny, zarówno z walk we wrześniu, jak z udziału w Powstaniu Warszawskim. Jego opisy pierwszych walk z Niemcami poruszają dojrzałością stylu, trafnością spostrzeżeń, precyzją wypowiedzi. Przypominają styl zapisków jego późniejszego idola, Hemingwaya. Dlatego potrafił stworzyć tak doskonałe przekłady utworów Amerykanina.Marzec sporo miejsca poświęca warsztatowi tłumacza, rozterkom i trudnościom. Zieliński uważał translatora za „zwierciadło autora”. Przyznawał: „Staram się wcielić w jego sposób myślenia, pisania – w tym sensie jestem jego odbiciem”. Cytowani w książce przyjaciele podkreślają jednak jego wybitną rolę w kreowaniu obecności noblisty w Polsce – czasem w nieoczekiwany sposób. Jerzy Pomianowski twierdzi, że Hłasko, którego znał dobrze, „na co dzień mówił Hemingwayem w tłumaczeniu Bronka”.
Zieliński, jakiego poznajemy z tekstu Marca, jest wytrawnym stylista, doskonałym znawcą języka – ale również facetem z krwi i kości, kochającym polowania (wspomina to m.in. Michał Sumiński, dziennikarz i kompan z niejednej wyprawy łowieckiej), potrafiącym wypić i zabawić się. Autor książki ujawnia, że w szafce z trunkami Zieliński krył również „imponującą i towarzysko cenioną kolekcję zdjęć roznegliżowanych pań”.