Reklama

Trzeźwe rozmowy z bufetową

Po „Dwunastu” i „Trzynastu” przychodzi „Jedenaście” – wydawca trylogii Marcina Świetlickiego zapewnia, że to kolej rzeczy naturalna dla tego pisarza. Prawdę mówiąc, ta przekora w nazewnictwie jest bez znaczenia i nie ma wpływu na logikę całej historii

Publikacja: 03.11.2008 23:43

Marcin Świetlicki, Jedenaście, EMG, Kraków 2007

Marcin Świetlicki, Jedenaście, EMG, Kraków 2007

Foto: Rzeczpospolita

Jej bohater, mistrz (przez małe „m”) urzędujący w Biurze (przez duże „B”), codziennie wychyla się na moment z alkoholowego amoku, by posunąć do przodu prowadzone od niechcenia dochodzenie. Bardzo mu się nie chce, cóż poradzić, gdyż większość czasu zużywa na odzyskanie świadomości. Najtrudniejsze ćwiczenie – stójka na dwóch nogach. Bez podpórki o bar.

W ostatniej części trójksięgu Marcina Świetlickiego wracają stare sprawy, których mistrzowi nie udało się wcześniej zamknąć. Wyjeżdża 11 kilometrów od Krakowa, ucieka z miasta, chce przestać pić. No, może na razie tylko ograniczyć. W knajpie Stylowa, która stała się namiastką Biura, prowadzi trzeźwe rozmowy z bufetową, ostatnią narzeczoną jego przyjaciela Doktora. Ten również tu mieszkał, w podkrakowskiej miejscowości, i tu umarł. Popełnił samobójstwo? A może został otruty? Mistrz trzeźwieje, by poznać prawdę, ale szybko zaczyna pomagać sobie w dedukcji kolejnymi kieliszkami.

Prawda faktycznie jest okropna, ale nie chodzi tylko o tę dotyczącą zabójstwa. Detektyw z przypadku nie może znieść miasta, dzisiejszych czasów, ludzi zawracających mu głowę dla powodów, których nie jest w stanie zrozumieć – media, wywiady, umizgi, telewizje. Gdy bufetowa mówi o jednym z tych kolorowych ptaków, że „on wcale nie jest żadnym pedałem, on tylko dotego aspiruje”, mistrz nie potrafi tego pojąć. Dziwni wydają mu się dawni koledzy nieumiejący zaakceptować wieku, łysych głów, nosów czerwonych z przepicia, albo rozpaczliwie udający, że nic się nie stało, że nadal są w stanie dorównać światu.

A to nieprawda.

Uciekający z miasta i szukający samotności bohater wyraża samopoczucie Świetlickiego. Ten niegdysiejszy buntownik i obrazoburca przygląda się dziś światu z bezsilną rozpaczą: nie o to walczył, nie dlatego szarpał struny w „Świetlikach” czy publikował w „bruLionie” anarchistyczne niemal utwory. „Mistrz przestał się przyglądać tej historii. Stała się brzydka i okrutna. Taka jak wszystko. (…) Zapragnął czegoś czystego, prostego. Więc napił się”. Podobnie postępował Wieniczka Jerofiejew, przemierzając trasę Moskwa – Pietuszki. Uciekał, chciał zapomnieć; pił, by zapomnieć. I też mu się nie udało.

Reklama
Reklama

„Jedenaście” to najlepsza część trylogii. Czy autor okrzepł? A może odetchnął z ulgą, bo to pożegnanie z główną postacią? Nie sądzę, raczej złapał trop dobrej frazy, wyczuł atmosferę. Dlatego pojawiają się tu figury groteskowe, ale prawdziwe, jacyś pracownicy telewizji, animatorzy kultury, pseudokombatanci.

W tej wyliczance liczy się klimat, styl, nastrój. „Jedenaście” czyta się dla przyjemności, ba! – perwersyjnej rozkoszy czytania. Wchodzi się w lekturę łatwo, specyficzna maniera nie przeszkadza, raczej wciąga. Nie ma dłużyzn, sam chętnie bym jeszcze z mistrzem pobył, nawet zrobiło mi się go żal, gdy bestialski Świetlicki nie pozwolił mu odebrać romantycznej nagrody od zaprzyjaźnionej barmanki.

Za karę pisarz został klasykiem (nie lubi tego słowa, oj, nie lubi). Już go podrabiają, imitują jego styl. Bo pijak u nas wciąż wzbudza sympatię, zrozumienie, współczucie. Nawet jeśli nie jest mistrzem.

[i]Marcin Świetlicki, Jedenaście, EMG, Kraków 2007[/i]

Jej bohater, mistrz (przez małe „m”) urzędujący w Biurze (przez duże „B”), codziennie wychyla się na moment z alkoholowego amoku, by posunąć do przodu prowadzone od niechcenia dochodzenie. Bardzo mu się nie chce, cóż poradzić, gdyż większość czasu zużywa na odzyskanie świadomości. Najtrudniejsze ćwiczenie – stójka na dwóch nogach. Bez podpórki o bar.

W ostatniej części trójksięgu Marcina Świetlickiego wracają stare sprawy, których mistrzowi nie udało się wcześniej zamknąć. Wyjeżdża 11 kilometrów od Krakowa, ucieka z miasta, chce przestać pić. No, może na razie tylko ograniczyć. W knajpie Stylowa, która stała się namiastką Biura, prowadzi trzeźwe rozmowy z bufetową, ostatnią narzeczoną jego przyjaciela Doktora. Ten również tu mieszkał, w podkrakowskiej miejscowości, i tu umarł. Popełnił samobójstwo? A może został otruty? Mistrz trzeźwieje, by poznać prawdę, ale szybko zaczyna pomagać sobie w dedukcji kolejnymi kieliszkami.

Reklama
Literatura
Technologia, która uzależnia – czy w świecie „Kaori” wciąż rządzi człowiek?
Materiał Promocyjny
W poszukiwaniu nowego pokolenia prezesów: dlaczego warto dbać o MŚP
Literatura
Ewa Woydyłło i jej szczęśliwa trzynastka
Literatura
„Zmora” Roberta Małeckiego, czyli zanim zobaczymy Magdę Cielecką jako Kamę Kosowską
Literatura
Noblista László Krasznahorkai, krytyk „gulaszowego komunizmu" i Orbána, lekceważony w Polsce
Materiał Promocyjny
Stacje ładowania dla ciężarówek pilnie potrzebne
Literatura
„Nie ma już obywateli świata, bo do tego potrzebny byłby świat, a świata nie ma – są tylko rynki”. Wywiad z László Krasznahorkaiem
Materiał Promocyjny
Prawnik 4.0 – AI, LegalTech, dane w codziennej praktyce
Reklama
Reklama