Od pierwszych słów tej wyjątkowej książki czytelnikowi udziela się nastrój grozy. Razem z bohaterami Jagielskiego odczuwa on niepokój, gdy widzi, że za horyzontem chowa się słońce a rozpalone ugandyjskie miasteczko Gulu obejmuje we władanie mrok. Świat, którym rządzą dorośli, zapada w niespokojny sen. To wtedy, jak spod ziemi, pojawiają się dzieci. Nie dwoje czy siedmioro. Całe rzesze. Schodzą się pospiesznie ze wszystkich stron, starsze dziewczynki niosą na rękach niemowlęta.
Zabierają ze sobą maty i kartony, na których ułożą się do snu. To ich właśnie miejscowi nazywają nocnymi wędrowcami. Przychodzą ze zmierzchem, wypędza ich świt. Nie są bezpieczni w rodzinnych wioskach nękanych przez partyzantów. Nawet w ciągu dnia dzieciom nie wolno na kilka kroków wejść do dżungli. Nie wolno przynieść wody, zebrać owoców mango. W każdej chwili bowiem wokół nich mogą wyrosnąć partyzanci. Czasem młodsi od swych ofiar. W podartych, za dużych uniformach, z maczetami i karabinami w rękach. W ich oczach płonie obłęd. Partyzanci śmierć zadają „w sposób okrutny, bez wyraźnej potrzeby, jakby z koszmaru zbrodni, palenia ludzi żywcem lub ćwiartowania ich maczetami czerpali zmysłową przyjemność”. Zmuszają dzieci do krwawej inicjacji – każą im zabić by nie miały drogi powrotu. By stały się podobne swoim oprawcom. By zasiliły ich szeregi. Podobno znają zaklęcia chroniące przed kulami. Podobno piją ludzką krew. Podobno...
Ich dowódca i prorok to Joseph Kony. Nikt naprawdę nie wie, jaki jest i jak teraz wygląda. Słyszano natomiast jak mówi, że wstąpiły w niego duchy. Najsilniejszy z nich kazał Kony'emu sformować wojsko, podbić Ugandę i wyplenić z niej zło. Tak powstała Boża Armia. Lekarze twierdzą, że Kony to psychopata, który cierpi na rozdwojenie jaźni. Dlatego miota się między atakami paranoi i manii wielkości. Inni specjaliści uważają go za człowieka wyjątkowo nieśmiałego — wnoszą to z faktu, że przemawiając dotyka dłonią twarzy.
Cień Kony'ego padł na kraj. Siły rządowe nie są w stanie upilnować cywilów. Żołnierze boją się tak samo jak uchodźcy, którym kazano porzucić ziemię oraz domy i zamknięto w obozach, gdzie życie to wegetacja. Wiedzą, że partyzanci są głodni, a głód zawsze weźmie górę nad strachem. Żandarmi nie biegną więc, gdy z odległego zakątka wioski usłyszą strzały, gdy zobaczą, że ogień trawi strzechy. Wolą poczekać, aż cienie znikną w dżungli.
Książka Jagielskiego przywodzi na myśl „Jądro ciemności” Conrada. „Nocni wędrowcy” to rzecz o obłędzie, zbrodni i strachu. To historia o tym jak ofiara staje się katem, o armii żywych trupów – armii ludzi pozbawionych uczuć. Ale to także historia o trudnym, choć możliwym, powrocie do życia. Jagielski opisuje ośrodek stworzony i prowadzony z wielkim poświęceniem po to, by dzieci, które zostały wcielone do partyzantki, mogły odzyskać tożsamość, wyzbyć się wspomnień. Odzyskać uczucia.