Został dziennikarzem, ponieważ jako uczeń florenckiego gimnazjum regularnie przegrywał w biegach przełajowych. Kiedyś dotarł do mety, gdy publiczność już się rozchodziła. Wtedy podszedł do niego 30-letni mężczyzna z notesem w ręku.
– Jesteś uczniem? – spytał. – A więc nie startuj w biegach, tylko je opisuj.
Tak Tiziano Terzani (1938 – 2004), włoski reporter i jeden z najlepszych twórców literatury faktu ostatniego półwiecza, zapamiętał początek swojej kariery. Pisał o Azji. Wybrał ją, bo była daleko i kryła tajemnice, jakich współczesny świat ma coraz mniej. Teraz jego książki odkrywają polscy czytelnicy. Kolejne tomy Terzaniego wydawane są u nas nakładem trzech oficyn. W tym roku ukażą się jeszcze „W Azji” (WAB) oraz „Koniec jest moim początkiem” (Zysk i S-ka). Choć nie jest jeszcze u nas tak popularny jak Ryszard Kapuściński, z którym porównują go niektórzy krytycy, ma już swoją nieoficjalną stronę internetową ([link=http://www.terzani.yoyo.pl]www.terzani.yoyo.pl[/link]).
[srodtytul]Good morning, Vietnam[/srodtytul]
W 1972 r. jako korespondent trafił do Sajgonu. Pisał, że to miasto da się rozpoznać z zamkniętymi oczami po „słodkawym fetorze śmierci”. Na pierwszej stronie dziennika zanotował, że wojna jest smutnym doświadczeniem. Smutniejsze jednak wydaje się to, że człowiek tak łatwo się do niej przyzwyczaja. Pierwszy trup, pierwsza woskowożółta twarz, pierwsze zaciśnięte dłonie – tak, to jest wstrząs. Następne zwłoki liczy się z zawodowego obowiązku.