Było ich prawie 60, ale i tak średnia wychodzi imponująca – ponad 4 miliony egzemplarzy jednego tytułu. Nawet zważywszy że swoje powieści sensacyjne pisze już od pół wieku, wydajność ma Higgins naprawdę niezłą – 1,2 książki rocznie. Prawdziwa fabryka bestsellerów.
I jak to w fabryce, czasem zatrudnia podwykonawców. Podobnie jak inni producenci sensacji, że wspomnę o nieżyjącym Robercie Ludlumie, który wciąż regularnie publikuje książki. Albo o popularnym za oceanem Jamesie Pattersonie, o którym wiadomo, że większą część pracy wykonują za niego literaccy murzyni, jak zwykło się nazywać anonimowych wyrobników pióra pracujących ku chwale sławnych autorów.
Za Higginsa przy ostatnim cyklu jego powieści sensacyjnych pracuje niejaki Justin Richards (podpisany małymi literami jako współautor), który samodzielnej kariery, sądząc po zawartości „Próby ognia”, raczej nie zrobi. Chociaż kto wie… W tej branży wszystko chyba jest możliwe. Jak dowodzi przypadek wydanej właśnie u nas pierwszej powieści z bestsellerowego cyklu Higginsa o bliźniakach Richu i Jade’em Chance, nie ma takiego idiotyzmu, którego nie mogliby przełknąć czytelnicy powieści sensacyjnych. Ale po kolei…
Wydawca „Próby ognia” już na okładce odsyła nas do pozaliterackiego skojarzenia, informując, że to „sensacja dla młodzieży”. Czyli coś w stylu popularnego cyklu filmów Roberta Rodrigueza „Mali agenci”. Nawet fabularny punkt wyjścia jest taki sam: rodzice bohaterów są agentami służb specjalnych, którzy przypadkiem wciągają swoje pociechy w sensacyjną intrygę. Skojarzenia z kinem czy grami komputerowymi są w przypadku powieści Higginsa jak najbardziej na miejscu. Z literaturą „Próba ognia” nie ma wiele wspólnego. Poza tym, że również wydano ją w formie książki.
Cóż, literatura to styl, nastrój, idee, intelektualne wyzwania, piękne frazy i zaskakujące pomysły. Niczego takiego w powieści Higginsa nie znajdziemy. Książka składa się wyłącznie z fabuły opowiedzianej wyłącznie zdaniami oznajmującymi. Napisanej tak, jakby jej autorem był nastolatek. To zresztą nie jest chyba przypadek. Wydaje się, że panowie autorzy postanowili oszczędzić trudu swoim młodym czytelnikom i napisać książkę w sposób najprostszy z możliwych, zakładając zapewne, iż fani gier komputerowych nie lubią zbyt skomplikowanych fraz.