„Niosłem ci kanapeczkę” to nieduży zbiór, w którym Verdins koncentruje się na jednym temacie: na miłości gejowskiej. Przedstawiając codzienność dwóch kochających się mężczyzn daleki jest od banału i wulgarności, a bliższy realizmowi magicznemu – nawet zwyczajna podróż z tytułową kanapeczką ma charakter onirycznej wyprawy.
Nadmiernej egzaltacji udaje mu się uniknąć dzięki mnogości inspiracji: w jego prozach przemawia Peer Gynt, Sanczo Pansa czy doktor Watson. Autor sięga po pastisz, parodię, nie po to, by ośmieszać, ale żeby wzruszyć. Miniatury Verdinsa to perełki subtelnej erotyki i niebanalnego humoru. Pisarz stosuje zabiegi charakterystyczne dla poezji, jego prozy mają mocny rytm, a narracja jest płynna, niezakłócona językowymi popisami.
„Niosłem ci kanapeczkę” to przewodnik po Rydze, ale przede wszystkim po mikrokosmosie mieszkającego w niej mężczyzny zmagającego się z chorobą ukochanego, oraz z własną obcością w świecie, przed którym ucieka we wspomnienia i baśnie.
Narrator tych historii jest marzycielem w nieco hrabalowskim stylu. Ważniejszy od niego jednak jest ten, do którego wciąż się zwraca, o którym myśli — chorujący mężczyzna, który ma metafizyczną władzę nad narratorem – moc uszczęśliwiania i odbierania radości. Ma również moc uwodzenia czytelnika. Zaborcze uczucia narratora owocują frazami tak ujmującymi jak te z tekstu „Życzenie”: „... żebyś miał jeszcze wyższą temperaturę, żebyś już zawsze leżał w naszym starym łóżku, bezradny jak ślepe szczenię”.
Dziwne, że nikt dotąd w polskiej literaturze nie pokusił się o tak delikatne przedstawienie codzienności homoseksualnej pary. Równie zadziwiający jest fakt, że książkę taką napisał Łotysz, bo mimo geograficznej bliskości, tamtejsza literatura jest dla nas równie nieznana, co np. boliwijska.