Temu przekonaniu daje wyraz raz jeszcze w wywiadzie udzielonym Markowi Zagańczykowi („Niewyczerpany ogród”): „Vermeer nigdy nie powiedział do mnie ani jednego słowa. Ja go podglądam i może mi się kiedyś uda coś napisać, ale jest to dla mnie tajemnica. Tajemnic się nie rozwikłuje. Jeżeli dojdę do przekonania, że jest to tajemnica, to traktuję ją jako tajemnicę religijną: jak wierzę, że to jest najwspanialszy dla mnie malarz, to nie będę go rozbierał na części”. Wiemy, że Herbert próbował „coś napisać” o Vermeerze. Chodzi oczywiście o nieukończony szkic „Mistrz z Delft”, opublikowany najpierw w „Zeszytach Literackich”, a następnie przedrukowany w tomie „»Mistrz z Delft« i inne utwory odnalezione”.
Urwany esej o Vermeerze (opracowany przez Barbarę Toruńczyk, a odnaleziony przez Piotra Kłoczowskiego) jest jednak znacznie dłuższy w rękopisie znajdującym się w Archiwum Zbigniewa Herberta niż maszynopis, na podstawie którego Barbara Toruńczyk przygotowała publikację.
Herbert podzielił „Mistrza z Delft” na dwie części. Pierwsza rozpoczyna się od opowieści o tragicznej śmierci Carela Fabritiusa, najwybitniejszego ucznia Rembrandta, dawniej mylnie uznawanego za mistrza Vermeera. Poeta stara się tu zarysować historyczne tło, pragnie bowiem usytuować autora „Alegorii malarstwa” w dziejach siedemnastowiecznego miasta. Zbiera szczegóły z życia malarza, by sporządzić biografię, z konieczności krótką, bo wiadomości o nim niewiele. Następnie przechodzi do zagadnienia recepcji twórczości Holendra. W skrócie opisuje losy Thorégo-Bürgera, francuskiego odkrywcy Vermeera, oraz skandal związany z fałszerstwami Hana van Meegerena.