Federico Fellini miał wielu poważnych biografów. Tullio Kezich zajmuje jednak wśród nich miejsce szczególne. W Polsce jest co prawda mało znany. Ale podczas ostatniego festiwalu w Wenecji włoscy dziennikarze stale wszystkich pytali: „Wiesz, że umarł Tullio Kezich?”. Był ich guru. Dramaturg, współscenarzysta „Legendy o świętym pijaku” Olmiego, która w 1988 roku zdobyła Złotego Lwa w Wenecji. Krytyk „Corriere della Sera”, jeden z najsłynniejszych we Włoszech. No i biograf Federico Felliniego.
Po raz pierwszy spotkał młodego reżysera Federico Felliniego w 1952 roku właśnie podczas festiwalu w Wenecji. Zaprzyjaźnili się. Od tamtej pory stale byli blisko. W 1987 roku Kezich wydał książkę „Fellini – życie i film”. W ostatnich latach, z okazji zbliżającej się 90. rocznicy urodzin wielkiego mistrza ekranu, przygotowywał „Księgę filmów”. Nie doczekał jej wydania, zmarł 18 sierpnia 2009 r. Album, który ukazał się we Włoszech wczesną jesienią, a teraz trafia do rąk polskich czytelników – jest pięknym zwieńczeniem wieloletniej przyjaźni filmowca i pisarza.
Włoski mistrz nakręcił w ciągu 40 lat pracy 25 filmów. Rozliczał się w nich ze sobą, ze światem, w którym żył i który tworzył w wyobraźni, z własnymi snami. Kezich opowiada więc o filmach, ale również o procesie ich tworzenia, a wreszcie o samym Fellinim i ludziach, którzy go otaczali.
Każdy z rozdziałów książki poświęcony jest innemu dziełu. Kezich opisuje kolejne filmy i te streszczenia, bardzo dokładne, mogą czytelnika zdenerwować. Nabierze jednak do nich innego stosunku, jeśli pomyśli, że w swoich bohaterach Fellini zamykał własne doświadczenia i przeżycia.
Ta książka pozwala wejść w świat Felliniego. Tullio Kezich opisuje problemy produkcyjne, przytacza rozliczne anegdoty, relacjonuje, jak filmy zostały przyjęte przez publiczność i krytyków. A każdy nowy rozdział opatruje zdaniem samego Felliniego. Przed „Amarcordem” mistrz protestuje przeciwko zbyt osobistym interpretacjom jego dzieł: „Jaki film o wspomnieniach, o dorastaniu, o rodzinnym mieście? Od początku do końca wszystko wymyśliłem!”. Przed „Osiem i pół” przyznaje: „Ten film jest tylko wprawką, a nie ukończonym dziełem. Myślę teraz, że przynosi pewną podpowiedź: zaprzyjaźnić się z samym sobą w sposób zupełny, bez ulegania rozterkom, bez fałszywej skromności, bez obaw i zbyt wielu nadziei”. Przed „Ginger i Fred” odcina się: „Rzeczy wynaturzone, monstrualne, bełkotliwe, telewizja przedstawia jako oczywiste, powszednie, normalne, zwyczajne”.