Jednak Peter Ackroyd woli skupić się na twórcy tej przedziwnej istoty, słusznie zakładając, że szukanie odpowiedzi na pytanie: „dlaczego”, jest znacznie ciekawsze od najbardziej nawet malowniczych opisów skutków wyczynów nieszczęsnego potwora.

W wersji Ackroyda Victor Frankenstein opuszcza rodzinną Szwajcarię, a areną jego eksperymentów jest Londyn. Wynalazca wpada tu w wir mód naukowych i literackich, a do mętliku w jego głowie walnie przyczynia się nowy druh, poeta i kobieciarz Percy Bysshe Shelley. Frankenstein nękany demonami przeszłości (śmierć siostry) chce zrazu wykorzystać elektryczność do wskrzeszania umarłych. Ale ambicje rosną i wkrótce ma nowy cel: „stworzyć wrażliwą istotę ludzką, której nie pętałyby więzy pochodzenia, wychowania czy wiary”. Idzie zatem o kreację nowego człowieka, spełnienie marzeń oświeceniowych filozofów, komunistycznych myślicieli i budowniczych sowieckich gułagów. To poeci wyznaczają drogę utopistom – zdaje się przypominać Ackroyd – ale po nich do znojnej krwawej roboty wykuwania innego świata zabierają się praktycy, często niewinni i naiwni, jak Victor Frankenstein. Efekt? „Jeśli komuś na świecie nie powinno się oszczędzić śmierci, to właśnie mnie” skarży się monstrum w finale. Dlaczego? Satysfakcję odkrywania pozostawię czytelnikowi.

Ackroyd, autor m.in. biografii Blake’a, Dickensa czy T.S. Eliota, zakochany jest w Londynie, literaturze i sztuce, co daje znakomity efekt w powieści. Jest przewrotna, zaskakująca i zręcznie skompilowana, miesza poezję romantyczną, historie gotyckie, naukowe traktaty, a nawet „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. Szczególnej uwadze polecam reinterpretację wydarzeń słynnego lata roku 1816 nad Jeziorem Genewskim, kiedy to spotkali się lord Byron, Bysshe Shelley, Mary Wollstonecraft i doktor Polidori, a którego owocem była m.in. oryginalna powieść o monstrum Frankensteina oraz nowela „Wampir” – bawiąc, straszy, strasząc, bawi. Zresztą jak cała książka.

Peter Ackroyd „Przypadek Victora Frankensteina”, Zysk i S-ka 2010,