Krytyk „New York Timesa" określił powieść w 2009 roku, kiedy się ukazała – ostatnie jak dotąd dzieło pisarza – jako Pynchon Lite. Inny uznał, że Pynchon zrealizował marzenie jakoby każdego poważnego autora napisania czarnego kryminału w stylu przygód detektywa Philipa Marlowe'a wymyślonego przez Raymonda Chandlera.
Bohaterem u Pynchona istotnie jest prywatny detektyw, były hipis, zwany Doc, chociaż jego prawdziwe imię brzmi Larry, co jest zdrobnieniem od Lawrence, jak do Doca pod koniec powieści z należną rewerencją mówi, ożywiony na chwilę na portrecie, ojciec założyciel Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson. Albo może naćpanemu Dockowi tylko tak się wydaje. Doc prowadzi śledztwo, które właściwie, nie wiadomo, kto mu zlecił, gdy snuł się, podobnie jak Marlowe, po południowej Kalifornii, a głównie w okolicach Los Angeles z jednym wypadem do Las Vegas. Jego protagonistą-prześladowcą-przyjacielem-manipulatorem w jednym jest traktujący Doca bardzo instrumentalnie policjant Bjornsen, zwany Wielką Stopą; i u Chandlera w każdej powieści jest taki, mniej lub bardziej życzliwy prywatnemu detektywowi stróż prawa. Nawet konkretne epizody i ich rozwiązania są podobne. I Marlowe, i Doc, zdarza się, zostają ogłuszeni albo podtruci (z Dokiem łatwiej, bo jest ćpunem), po czym skuci kajdankami leżą zamknięci w ciemnicy, grozi im niechybna śmierć, ale jednak sprytem i determinacją przezwyciężają te niesprzyjające okoliczności. I jeden, i drugi detektyw, mimo łagodnego obejścia i nadużywania alkoholu u Chandlera, a trawki u Pynchona, potrafią zrobić użytek i z pięści, i z broni palnej.
W powieści Pynchona panują mgła i smog – na zewnątrz – bo pomieszczenia toną w kłębach dymu z marihuany i innych rzeczy do palenia (zażywa się też kwas i inne środki). Ludzie palą bez przerwy, częstują się skrętami jak w amerykańskich filmach papierosami, wszyscy są mniej lub bardziej odurzeni, oszołomieni i zdezorientowani. Ta chaotyczna jazda po okolicach Los Angeles przypomina nieprzytomną podróż na trasie Moskwa – Pietuszki w powieści Wieniedikta Jerofiejewa pod takimż tytułem. Z tym że tamta podróż odbywała się w oparach alkoholu spożywanego równie obsesyjnie i kompulsywnie jak trawka w Kalifornii. Gdyby podliczyć butelki kubańskiej wypite w krótkim czasie u Jerofiejewa i kilogramy trawki wypalone u Pynchona, to doszlibyśmy pewnie do ilości wystarczających do wysłania na tamten świat kilku osób.
Skojarzenie z Jerofiejewem przypomina o znacznie ważniejszym rosyjskim pokrewieństwie Pynchona – Władimirze Nabokowie, na którego wykłady Pynchon uczęszczał podczas studiów na uniwersytecie Cornella w Ithaca w stanie Nowy York. Do szeregu wspaniałych, intrygujących postaci kobiecych stworzonych przez Nabokowa dołączają w powieściach Pynchona Edypa Maas z „Nr 49 idzie pod młotek", Frenesi Gates z „Vineland" i Shasta Fay Hepworth z „Wady ukrytej". Nie są to istoty anielskie, jak i bohaterka Nabokowa Ada. Frenesi, na przykład, z hipiski staje się informatorką FBI.
Nurt kalifornijski
Te trzy powieści tworzą w twórczości Pynchona nurt kalifornijski. Są krótsze od pozostałych, łatwiejsze w czytaniu, słowem, Pynchon Lite, chociaż jest to łatwość zwodnicza. Akcja ich umiejscowiona jest w Kalifornii potraktowanej jako wyspa wolnego ducha, która kiedyś zatonie jak Atlantyda albo jej odpowiednik na Pacyfiku – Lemuria. Książki mają jednolitą narrację. Są, albo w każdym razie udają, że są, tradycyjnymi gatunkami popularnymi: detektywistyczną powieścią noire albo mieszanką takiej powieści z dziełem obyczajowym czy nawet romansem, jak „Nr 49 idzie pod młotek". W rzeczywistości to pełne spisków (chociaż napomykanych zaledwie aluzyjnie) literackie logogryfy, a właściwie bezdenne kopalnie literackich, filozoficznych, mitologicznych i każdych innych tropów, jak utwory Nabokowa, który niewątpliwie patronuje tej twórczości.