Książkę, nawiasem mówiąc, o dość niejasnym statusie gatunkowym. Ani to literacki przewodnik, ani nie literacki, najbardziej podobny do współczesno-historycznego reportażu, ale właściwie nie reportaż, bo za dużo w nim odautorskich komentarzy i refleksji, i domyślnych ocen. Domyślnych, bo autor, jako rasowy reporter, udaje, że nie ma zdania, tylko relacjonuje, co widział, słyszał, wynalazł w archiwach itd. No więc co? Powieść dokumentalna z wieloma bohaterami indywidualnymi i bohaterem zbiorowym, tj. narodem czeskim, jakkolwiek by to śmiesznie zabrzmiało? Czy to ekspiacja albo, mówiąc dzisiejszym językiem polskim, rozliczenie, czyli uderzenie się w piersi? Chyba najbliżej tego ostatniego. Rozliczenie jednak osobliwe, bo w imieniu sąsiada i waląc się w jego piersi. (Zresztą, uczciwie mówiąc, nikt się w książce tak znowu w piersi nie wali. I to jest dopiero problem).
Szczygieł Polak, ale z zamiłowania Czech w swoim „Gottlandzie" przeprowadza krwawą wiwisekcję czeskiej historii i mentalności od wojny poprzez komunistyczny przewrót lutowy, stalinizm, praską wiosnę i cenę, jaką przyszło za nią zapłacić itd. aż do naszych czasów, rozprawiając się bezlitośnie ze szwejkizmem jako doktryną przetrwania za wszelką cenę.
Książka Szczygła jest znakomita, z rodzaju tych, od których nie można się oderwać, a kiedy się kończy, siedzimy oniemiali jakiś czas. Jednak jej tytuł „Gottland", oczywiście od Karela Gotta, nie przekonuje mnie specjalnie. Nie rozumiem właściwie, w jaki sposób losy Czechosłowacji, czy też jej osobowość, miałby uosabiać, symbolizować ten wybitny piosenkarz oportunista, ulubieniec tłumów.
Nazwa „Gottland" kojarzy się natomiast nieodwołalnie ze Szwecją. Wybitny szwedzki pisarz Steve Sem-Sandberg w swojej ostatniej powieści sięgnął po temat polski, czy żydowsko-polski, lub po prostu światowy.
Sandberg przeprowadził dogłębny research, w tym wiele wizji lokalnych, i stworzył wielką powieść dokumentalno-wizyjną „Biedni z miasta Łodzi". O historii getta łódzkiego i jego szefa, prezesa Chaima Rumkowskiego.