Przeszłość okiem cudzoziemców

Kiedy pisarze zabierają się do tematów nie swoich, lecz sąsiadów, łatwo o awanturę. Mariusz Szczygieł napisał jakiś czas temu „Gottland", książkę o Czechosłowacji, ale głównie o Czechach.

Publikacja: 05.11.2011 00:01

Red

Książkę, nawiasem mówiąc, o dość niejasnym statusie gatunkowym. Ani to literacki przewodnik, ani nie literacki, najbardziej podobny do współczesno-historycznego reportażu, ale właściwie nie reportaż, bo za dużo w nim odautorskich komentarzy i refleksji, i domyślnych ocen. Domyślnych, bo autor, jako rasowy reporter, udaje, że nie ma zdania, tylko relacjonuje, co widział, słyszał, wynalazł w archiwach itd. No więc co? Powieść dokumentalna z wieloma bohaterami indywidualnymi i bohaterem zbiorowym, tj. narodem czeskim, jakkolwiek by to śmiesznie zabrzmiało? Czy to ekspiacja albo, mówiąc dzisiejszym językiem polskim, rozliczenie, czyli uderzenie się w piersi? Chyba najbliżej tego ostatniego. Rozliczenie jednak osobliwe, bo w imieniu sąsiada i waląc się w jego piersi. (Zresztą, uczciwie mówiąc, nikt się w książce tak znowu w piersi nie wali. I to jest dopiero problem).

Szczygieł Polak, ale z zamiłowania Czech w swoim „Gottlandzie" przeprowadza krwawą wiwisekcję czeskiej historii i mentalności od wojny poprzez komunistyczny przewrót lutowy, stalinizm, praską wiosnę i cenę, jaką przyszło za nią zapłacić itd. aż do naszych czasów, rozprawiając się bezlitośnie ze szwejkizmem jako doktryną przetrwania za wszelką cenę.

Książka Szczygła jest znakomita, z rodzaju tych, od których nie można się oderwać, a kiedy się kończy, siedzimy oniemiali jakiś czas. Jednak jej tytuł „Gottland", oczywiście od Karela Gotta, nie przekonuje mnie specjalnie. Nie rozumiem właściwie, w jaki sposób losy Czechosłowacji, czy też jej osobowość, miałby uosabiać, symbolizować ten wybitny piosenkarz oportunista, ulubieniec tłumów.

Nazwa „Gottland" kojarzy się natomiast nieodwołalnie ze Szwecją. Wybitny szwedzki pisarz Steve Sem-Sandberg w swojej ostatniej powieści sięgnął po temat polski, czy żydowsko-polski, lub po prostu światowy.

Sandberg przeprowadził dogłębny research, w tym wiele wizji lokalnych, i stworzył wielką powieść dokumentalno-wizyjną „Biedni z miasta Łodzi". O historii getta łódzkiego i jego szefa, prezesa Chaima Rumkowskiego.

Powieść składa się z autentycznych i nieautentycznych dokumentów niemieckich i gettowych, zestawień, sprawozdań, przemówień Rumkowskiego. I, przede wszystkim, w 90 procentach, z wątków fabularnych. Beznamiętnie realistycznie okrutnych, czasami odchodzących od rzeczywistości, przechodzących w oniryczne, koszmarne wizje. Jest to w pewnej sprzeczności z dokumentalnym charakterem powieści; o tym, że powieść trzyma się pedantycznie ziemi, zaświadczać przecież mają umieszczone na początku książki szczegółowe mapy i plany getta, z polskimi nazwami ulic i instytucji gettowych. Jeśli jednak autor stara się ściśle trzymać topografii, to z główną postacią powieści Prezesem poczyna sobie dość swobodnie.

Pojawia się wątek pedofilski, czyli wykorzystywania seksualnego przez Rumkowskiego swojego przybranego syna. Bodajże w dokumentacji historycznej na temat Prezesa znalazłyby się jakieś ślady mogące na istnienie takiego wątku w jego życiu wskazywać; wiadomo, że przed wojną prowadził sierocińce. Ale raczej są te ślady produktem imaginacji. Powieść jest jednak przecież powieścią, a nie naukową monografią. Ma być sugestywnym i gwałtownym, mimo pozorów powściągliwości, obrazem morderczego szaleństwa.

Gwałcony chłopak przed ucieczką z domu zabija szpikulcem trzymane w klatkach ozdobne, śpiewające ptaki, kanarki, słowiki, makolągwy, należące do egzaltowanej żony Rumkowskiego. Jest to epizod z filmu grozy o przeraźliwej sile. Innym, równie wstrząsającym, jest scena zemsty dokonanej przez żydowską policję uzbrojoną  w kije i noże na gettowym królu podziemia, gangsterze rządzącym prostytucją i przemytem, zwanym Kałdunem.

Powieść Sandberga, która właśnie ukazała się po polsku, jest wybitna i należy jej się szersze omówienie. Jednak dowolne kreowanie, kształtowanie przez szwedzkiego pisarza powieściowego bohatera, będącego przecież postacią autentyczną, historyczną, nie wszędzie poza Szwecją spotkało się ze zrozumieniem. W „New York Timesie" na przykład opublikowano dość zjadliwą recenzję. Jednak Szwedzi są ze swojego pisarza i jego dzieła dumni, co sprawia, że na powieść polskiego pisarza o Rumkowskim nikt w Szwecji nie czeka. Mam oczywiście na myśli znakomitą rzecz Andrzeja Barta „Fabryka muchołapek". To całkowita kreacja: historia pisania przez narratora zamówionego sprawozdania z procesu Rumkowskiego dziejącego się gdzieś w zaświatach, dokąd autor jakoś dociera. I potem stamtąd wraca. Jak widzimy, to zupełne przeciwieństwo częściowo dokumentalnej powieści Sandberga.

„Fabryka muchołapek" jest niesłychanie wielowymiarowa. Mówi o naturze władzy, na przykładzie tak osobliwym i skrajnym, tak jakby do niego odnosiły się cytowane przez pewnego uczestnika procesu „słynne słowa Saint-Justa wypowiedziane na procesie Ludwika XVI: »Nie można panować i być bez winy. Szaleństwo panowania jest zbyt oczywiste«". Mówi o ludzkiej nędzy i wielkości, sprawiedliwości i dążeniu do przezwyciężenia porządku świata, o historycznej i psychologicznej prawdzie oraz iluzji prawdy. Ale wszystko to robi jakby przy okazji, mimochodem, lekko i z wdziękiem.

Wdzięku było najwidoczniej za wiele. Prominentni Szwedzi, którzy książkę czytali, uważają, że jest lekko niestosowną literacką igraszką i skoro Szwecja ma już swoją wybitną rzecz o łódzkim getcie i Rumkowskim, Bart jest tam zupełnie zbędny.

Oczywiście, Szwedzi mają o czym pisać w kontekście Holokaustu, a jeśli nie napiszą, to ktoś ich prędzej czy później wyręczy. Pastor Birger Pernow był przez 30 lat, m.in. w latach wojny, dyrektorem Szwedzkiej Misji, która wywiozła z Austrii do Szwecji kilkaset żydowskich dzieci, ratując im życie. Pernow uważał jednocześnie, że Żydzi sami są winni Zagłady, bo zlekceważyli Chrystusa, i Bóg, który ich kiedyś wybrał, odwrócił się od nich. Nie poszli bowiem za Chrystusem i nie zostali chrześcijanami, tylko upierali się przy swoim. To jest widzenie boskich rządów nad światem jako trwającej wiecznie partii szachów, której figurami są jednostki, ale przeważnie całe narody – pisze teolog Ulf Carmesund. Motyw odwiecznej partii szachów musi być Szwedom bliski. Przypomnijmy sobie początek filmu Bergmana „Siódma pieczęć" przedstawiający dwóch graczy nad szachownicą, gdzieś na pustkowiu, poza światem.

Pogląd części szwedzkiego duchowieństwa na to, czy czas Synagogi już przeminął, i na to, czego Bóg oczekiwał od Żydów, kiedy zsyłał na ziemię Chrystusa, rodził skutki praktyczne. Pastorzy nierzadko ratowali Żydów powodowani  współczuciem, ale jak przypomina Ulf Carmesund, nigdy pryncypialnie przeciwko Holakaustowi nie występowali, byli zadziwiająco bierni, w odróżnieniu od np. biskupów norweskich, też wywodzących się przecież z tradycji luterańskiej.

Z kolei wspaniałą powieścią obcą, ale zajmującą się polskimi sprawami jest rzecz Gyorgya Spiró „Mesjasze" o polskich towiańczykach w Paryżu, z którymi żaden polski pisarz nie potrafił sobie jak dotąd poradzić ani nawet nie miał odwagi spróbować (nie przeczytałem jeszcze dopiero co wydanego „Zamętu" Piotra S. Załuskiego). Nie porównuję jej oczywiście z „Gottlandem" Mariusza Szczygła, bo się nie dadzą porównać, chociaż coś mają wspólnego. Czeskie „Hospodarskie nowiny" napisały o niej: „to lustro, którego sami nie potrafilibyśmy sobie podstawić". To samo moglibyśmy powiedzieć my o „Mesjaszach".

Szczygieł pisze w zakończeniu swojej powieści o Czechach, że kiedy starał się o wydanie jej we Francji, dano mu do zrozumienia, że kiedy „przedstawiciel jednego marginalnego narodu pisze o drugim marginalnym narodzie (...) trudno spodziewać się sukcesu". Książka Szczygła została potem Europejską Książką Roku. A jej sukces autor zdyskontował następnie drugą swoją „czeską" książką „Zrób sobie raj".

Steve Sem-Sandberg „Biedni ludzie z miasta Łodzi", przeł. Mariusz Kalinowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011

Gyorgy Spiró „Mesjasze", przeł. Elżbieta Cygielska, wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009

Mariusz Szczygieł „Gottland", wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski