Już w mniejszym stopniu kogoś, kto przeczytał „Cudowną karierę Magdy M.", debiutancką powieść Miecznickiej. Tak jak we wcześniejszych felietonach autorka opisuje tam dylematy robiących karierę w New York City młodych i wykształconych dziewczyn. Ale te, piękne i przebojowe, tak naprawdę uginają się pod ciężarem traumy, jaką dla nich – i dla tytułowej Magdy M. – jest brak ojca. Bo to jest w optyce Magdy formacyjne doświadczenie pokolenia.
Od pierwszej strony „Złości", nowej powieści Miecznickiej, wiadomo, że dotyczy tego samego problemu. Ale przynajmniej mnie udało się autorce po trosze zwieść. Bo początkowo byłem przekonany, że pokusiła się ona na coś pokrewnego „Schronowi 7/7" Anny Starobiniec – rosyjskiej powieści fantastycznej, afirmującej zemstę. W „Schronie..." obdarzony nadnaturalnymi zdolnościami porzucony przez rodziców chłopczyk z porażeniem mózgowym zamienia ojca w pająka, który ginie pożarty przez pajęczycę, a matkę... Z matką robi coś znacznie bardziej finezyjnego, co nie znaczy, że bardziej humanitarnego.
Spodziewałem się więc po Miecznickiej czegoś w ogólnych zarysach podobnego, może nie w szczegółach, ale pod względem emocji, a tu niespodzianka. Bohaterka „Złości" daje się wprawdzie owładnąć nienawiści, przez pewien czas uczucie to jest jej siłą napędową. Pozwala jej to przyjąć pozę 20-letniej żeńskiej edycji Nietzschego, wykorzystującej seks do karania otaczającego bohaterkę złego świata. Sytuacja wymyka się jednak spod kontroli dziewczyny...
Pointy nie zdradzę, w każdym razie fascynująca personifikacja zła okazuje się tak naprawdę skończenie banalna. Personifikacja dobra skądinąd też, ale doznana krzywda czyni ją ludzką, godną współczucia. Próba odpłacenia złem uderza przede wszystkim w niewinnych. A z okładki spoglądają na mnie oczy mojej córki. Tak wygląda, kiedy się złości.