O ówczesnych przeciwnikach wiemy znacznie mniej. Lukę tę wypełnia ciekawa książka amerykańskiego historyka Rogera Reese'a. W swojej pracy poświęconej oficerom Armii Czerwonej sporo miejsca poświęca on czerwonym dowódcom z okresu najazdu na Polskę.
Jaka więc była wówczas Armia Czerwona? Przede wszystkim upolityczniona. O awansach i nominacjach nie decydowało doświadczenie czy umiejętności bojowe, ale partyjne koneksje i proletariackie pochodzenie. Na najwyższe stanowiska wyznaczono często zwykłych szeregowców czy podoficerów tylko dlatego, że podczas rewolucji wykazywali wystarczający komunistyczny zapał.
Sprawiało to, że wojska bolszewickie były dowodzone fatalnie. Oczywiście w szeregach Armii Czerwonej znajdowali się również zawodowi oficerowie z carskiej armii. Fachowcy ci służyli jednak niechętnie, często do nowego wojska byli wciągnięci siłą. Nie ufano im zresztą, znajdowali się pod permanentną kontrolą i inwigilacją ze strony przydzielonych im oficerów politycznych.
Choć kary cielesne w Armii Czerwonej zostały zniesione, w rzeczywistości stosunki panujące w jej szeregach można określić mianem dzikich. Komisarze polityczni znęcali się nad żołnierzami, do ich życia nie przywiązywali żadnej wagi. „Opornych żołnierzy tłukę w zęby kolbą rewolweru" – przechwalał się jeden z nich. Zdarzały się rozstrzeliwania. Zarówno niesubordynowanych żołnierzy, jak i „podejrzanych" oficerów.
Stan moralny wojska był wyjątkowo niski. Czerwonoarmiści grabili i gwałcili, a oficerowie – na co narzekał sam Trocki – urządzali „pijatyki z uczestnictwem kobiet". Na porządku dziennym było mordowanie jeńców. Izaak Babel relacjonował: „Budionny przegrupowując wojsko do kolejnego ataku na Polaków po odwrocie, zagroził dwóm wyższym oficerom, że jeśli zawiodą – »zastrzelę was«".