"Fantastycznie opisane rodzinne piekiełko, każda z postaci jest barwna i zapadająca w pamięć" - pisze o książce Robert Pruszczyński na Xięgarnia.pl. - "Główny bohater, Aleks, udowadnia, że pokrewieństwo to czysto umowna kategoria i w pewnym momencie rodzina to już tylko grupa obcych ludzi".
Fragment:
"Podjechaliśmy pod budynek, a ja wyskoczyłem z samochodu jak oparzony, byleby wdychać powietrze, czyste i rześkie. Wyciągnąłem swoją nieśmiertelną torbę i stanąłem przed furtką. Dwupiętrowy dom z rozległą piwnicą i takim samym strychem utrzymano w stylu niewystarczających funduszy przełomu 1989/1990 z domieszką późniejszego eklektyzmu materiałów budowlanych.
Pieniądze na budowę pochodziły głównie z ciężkiej pracy i trudnego przemytu marek w tyłkach mych rodzicieli. Matka z ojcem, ale też i z moim rodzeństwem, jeździli przez Rosję na Węgry w celach kupieckich. A że za komuny Ruskie sprawdzały, okradały, to ma rodzina chowała marki, zarobione na sprzedaży ubrań i innych gadżetów, pomiędzy pośladki i ściskała je z nerwów. Zdążyłem się urodzić i odpowiednio dorosnąć, aby wybrać się na podobną wyprawę, jeszcze przed tryumfem Solidarności. Pojechaliśmy maluchem z przyczepką łachów. Miałem może trzy lata i nad Balatonem pobiłem niemieckiego rówieśnika, bo nie chciał mi oddać mojej zabawki. Pamiętam to jak przez mgłę, ale w rodzinie zdarzenie to funkcjonuje niczym obraz prawdziwego patriotyzmu: taki mały, a już wiedział, że Niemca trzeba bić.
Za ogrodzeniem pięły się tuje, świerki, róże i inne krzaki, nad którymi rodzice już dawno stracili kontrolę. Mimo przycinania i przekopywania roślinność rozrastała się bujnie we wszystkich kierunkach. Stanąłem przed brązowymi drzwiami, zastanawiając się, czy ryzykować wejście do królestwa cór i synów mądrości życiowych, niedzielnych obiadów i uzależnień od telegazety. Czując popędzający wzrok Wieśka, jednak nacisnąłem klamkę. Brat mój musi myśleć, że jestem jakimś kompletnym idiotą, wstydzi się mnie i pewnie mi współczuje. „I vice versa" – pomyślałem, stawiając torbę w przedpokoju".