Pisanie o autorce „Pawia królowej" obarczone jest pewnym ryzykiem – bardzo łatwo zostać przypisanym do jednego ze stronnictw, które od debiutu pisarki toczą ze sobą spór o jakość tej literatury. Sytuację komplikuje fakt, że sojusze ewoluują, zależnie od tego, jak oceniana jest Masłowska pod względem światopoglądowym. Była więc najpierw bohaterką postępowców, by później – gdy zaczęła mówić o Bogu i krwi płynącej pod warszawskimi chodnikami – zostać przygarniętą przez zwolenników tradycji. Szkoda tylko, że na samą literaturę miejsca jakby coraz mniej.
Szum informacyjny towarzyszący kolejnym działaniom artystycznym Masłowskiej nie sprzyja oczywiście wyważonej ocenie jej dokonań, zwłaszcza że związana z wydaniem jej najnowszej książki machina promocyjna właśnie ruszyła na całego. A Wydawnictwo Literackie już przy okazji „Kronosa" Gombrowicza udowodniło, że i z pustego balonu potrafi wydobyć potężny huk. Wiele wskazuje na to, że i tym razem do tego dojdzie – w serii filmików promocyjnych funkcjonujących jako „Masłowska znowu czaruje" naoglądać się można do woli samej pisarki, efektownie podmalowanej na czarno, czytającej fragmenty „Jak zostałam wiedźmą" z zupełnie niewiedźmowatym uśmiechem.
Chwalą, chwalą
Jako że utwór Masłowskiej to rzecz pisana z myślą o scenie, przy okazji nasłuchamy się wygłaszanych na wysokich rejestrach opinii osób zaangażowanych w przedstawienie wystawiane od niedawna w Teatrze Studio – o „poetyckich, a jednocześnie bardzo współczesnych strachach", „bardzo zwartej strukturze rytmicznej" (Agnieszka Glińska, reżyserka spektaklu) czy „znakomitym języku [...] błyskotliwych spostrzeżeniach na temat świata" (Kinga Preis, odtwórczyni głównej roli). Przedstawienia jeszcze nie widziałem – po lekturze „Jak zostałam czarownicą" mam jednak nadzieję, że zostanie w nim wykorzystana pewna piosenka T. Love z refrenem: „Jesteście nabrani, tak bardzo nabrani".
W jednym z wywiadów Dorota Masłowska wyjaśniała, że jej ambicją było stworzenie utworu, który „będzie mieszał konwencje, proporcje, stylistyki". I tego zamieszania w jej najnowszym dziele nie brakuje – na poziomie fabularnym mamy tu i tradycyjną czarownicę, i dwoje dziecięcych bohaterów, dobrego i złego, a do tego mnóstwo nowoczesnych gadżetów, w których drzemie zło, z chipsami oraz iPhone'ami na czele.
Jakby trochę w tle przesuwa się fabuła – żywiąca się złymi dziećmi wiedźma rusza na łowy, ale zamiast jakiegoś nieznośnego bachora trafia się jej dziewczynka umiarkowanie dobra. Używając podstępu i kupionych w Lidlu przeterminowanych czarów w sprayu, wiedźma usiłuje skłonić swą małą ofiarę do współpracy – czyli zwabienia naprawdę niegrzecznego chłopca zajadającego się wspomnianymi chipsami na widowni. Całą historyjkę serwuje nam bowiem Masłowska w podwójnym metatekstualnym sosie – rzecz odbywa się w teatrze, a do tego bohaterowie znajdują się w przestrzeni ni to snu, ni jawy.