To była pierwsza sztuka, jaką napisał po wyjeździe do USA. Po premierze „Fortynbrasa" Arthur Miller pisał: „To przewrotnie inteligentny tekst. Opowiada o ostatecznym końcu polityki jako wartości moralnej. To, co po niej zostało, przypomina łódź ratunkową: miejsca starczy dla ośmiu osób, a dwanaście pcha się do środka... A jednak w sztuce Głowackiego jest jakaś nadzieja. Może dlatego, że autor prowokuje do śmiechu – o ile nie rozerwie się przy tym szwów i nie wykrwawi na śmierć".
„Fortynbras się upił" z 1983 r. to jedna z tych sztuk Głowackiego, o których on mówi: „lubię pisać na drugiej stronie klasycznego oryginału". W nowym, albumowo-komiksowym wydaniu wymiar ten podkreślają groteskowe grafiki Wojciecha Pawlińskiego w montypythonowskim stylu. Rzecz dzieje się w tych samych czasach, które opisał Szekspir w „Hamlecie", jednak nie w duńskim Elsynorze, tylko na dworze norweskim. Pewnie i przed wyjazdem z kraju Głowacki był wolny od typowej polskiej megalomanii i nie podzielał nadziei wielu rodaków, że nasz kraj jest pępkiem świata. Sztuka była pisana z amerykańskiej perspektywy podkreśla to dobitnie. Chodzi o historyczny, polityczny i patriotyczny kontekst, który kazał Polakom walczącym nieustannie o wolność widzieć w Danii, która jest więzieniem – nasz kraj, w Hamlecie zaś romantycznego patriotę, co najmniej z powstania styczniowego albo Armii Krajowej.
Głowacki zmienił szekspirowską tragedię w polityczną tragifarsę, pokazując, że Dania, Hamlet, Klaudiusz są pionkami w grze sąsiedniego imperium. Sądząc po morzu, a nawet oceanie wódki, jaki wypijają bohaterowie Głowackiego – niekoniecznie miał na myśli Norwegię, tylko pewne państwo na Wschodzie. Na przykład Rosję. („Mówią, że wszystkie porozumienia kończą się tam, gdzie zaczyna się Norwegia").
Sztuka przetrwała pieriestrojkę i zmiany ustrojowe, bo nie chodziło w niej o to, czym się na kolejnym etapie historii ludzie odurzają, tylko o to, że polityka i rządzenie stają się coraz bardziej teatrem cieni, grą o nieprzeniknionej strukturze, w której nie wiadomo do końca, kto jest pionkiem na szachownicy, a kto je przestawia.
Kiedyś powiedzielibyśmy, że oglądamy polityczną scenę zwielokrotnioną w lustrzanych odbiciach. Jednak biorąc pod uwagę, że Janusz Głowacki już trzy dekady temu zaproponował w didaskaliach multimedialną transmisję z pojedynku Hamleta i Leartesa – matriksowy, wirtualny wymiar politycznej rzeczywistości jest dziś jeszcze bardziej czytelny. Mamy do czynienia z fantomami, fikcją nowej generacji na szczytach władzy, pokazaną z całym szyderstwem, na jakie stać Głowackiego.