Niektórzy mogli już zwątpić. Dwa pierwsze ataki na rekord świata nie przyniosły skutku, Szwedowi została ostatnia próba. 4 tys. kibiców na trybunach hali w Clermont-Ferrand zaczęło skandować jego imię. Duplantis ruszył jak sprinter, poleciał w górę, zgiął się niczym gimnastyk, a gdy wylądował, pierwszy dopadł go Renaud Lavillenie, czyli organizator zawodów i idol z dzieciństwa. Francuz – były rekordzista świata – cieszył się tak, jakby to on sam pobił rekord, choć ma problemy zdrowotne i lekarz zabronił mu biegać.
Duplantis dzień wcześniej mówił, że rekord świata to jego najważniejszy cel na sezon halowy i chciałby go pobić właśnie we Francji, „dla Renauda”. – Prawda jest taka, że sam pomogłem stworzyć tego potwora – mówi dziś Lavillenie, wspominając, że młody Mondo miał w pokoju jego plakat, a nie Siergieja Bubki.
Czytaj więcej
Podczas halowych zawodów w Clermont-Ferrand (Francja) Szwed skoczył 6.22 m poprawiając o jeden centymetr swój poprzedni rekord ustanowiony podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Eugene.
Syn tyczkarza i wieloboistki marsz przez historię zaczął w Toruniu, gdzie przeskoczył poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,17 m i ustanowił pierwszy rekord świata. Tydzień później było 6,18 m w Glasgow. Minęły dwa lata i wznowił kampanię. 6,19 m skoczył w Belgradzie, na 6,20 m poleciał na tym samym obiekcie podczas halowych mistrzostw świata. Wszystkie te wyniki osiągał w hali. Pierwszy raz na stadionie rekord świata pobił pół roku temu (6,21 m) podczas mistrzostw świata w Eugene.
Nie jest urodzonym showmanem, ale wciąż ma w sobie radość dziecka. Zastąpił na lekkoatletycznej scenie Usaina Bolta. – Jest dziś w naszym sporcie gwiazdą rocka – mówi szef światowej federacji Sebastian Coe, a „L’Equipe” nazywa go „Mozartem skoku o tyczce”.