„Łańcuch” to jest festiwal Witolda Lutosławskiego, o czym świadczy nazwa pochodząca od jednego z najbardziej znanych jego utworów. Po raz pierwszy zorganizowano go w 2004 roku, w dziesiątą rocznicę śmierci kompozytora. Początkowo prezentował on jego dorobek, w kolejnych latach zaczęto łączyć go z utworami innych twórców dobranymi na zasadzie podobieństw lub pozornych kontrastów.
„Łańcuch” – zgodnie z nazwą – rozwijał się, wzbogacając się o kolejne ogniwa. Kiedy organizator – Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego – zyskał partnera w 2 Programie Polskiego Radia, nabrał większego rozmachu, o czym świadczy też tegoroczny program.
Obecną, szesnastą edycję zdominują utwory, które w chwili powstania uznano za niesłychanie nowatorskie. Sam Witold Lutosławski był autorem kompozycji wyznaczających nowe szlaki nie tylko dla jego twórczości, ale i dla światowej muzyki. Słuchając ich ćwierć wieku po śmierci autora, warto zastanowić się, co dzisiaj dla nas znaczą.
To pytani towarzyszyło sobotniemu koncertowi inaugurującemu „Łańcuch”. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego pod dyrekcją Alexandra Liebreicha zaprezentowała dwa utwory Lutosławskiego z przełomowych dla niego lat sześćdziesiątych. Dodała do tego kompozycje słynnych w swoim czasie przedstawicieli awangardy – Greka Iannisa Xenakisa i Węgra György Ligetiego.
Czas weryfikuje nawet dzieła wybitnych twórców. „Clocks and Clouds” Ligetiego z 1972 roku nadal brzmią fascynująco, bo to niezwykła symbioza orkiestry i żeńskich głosów, których idealnie zsynchronizowany śpiew zmienia się w jeszcze jeden instrument także dzięki znakomitej interpretacji zespołu Camerata Silesia. Ligeti bawi się półtonami i ćwierćtonami, tworząc wyrafinowany świat dźwięków. Nie da się tego powiedzieć o architektonicznej strukturze „Metastaseis” Xenakisa z 1954 roku. Ponad sześć dekad później ten utwór przypomina budowlę, którą wielokrotnie już powielili dla nas inni.