Dokumentalny film „Brando”, który kanał TCM pokaże w dwóch częściach – w sobotę i niedzielę o 23 – jest niezwykłym epitafium napisanym przez jego przyjaciół, reżyserów, byłe partnerki, dzieci i kolegów po fachu.
Dokument wypełniony wypowiedziami, niepublikowanymi zdjęciami, fragmentami wywiadów, audycji radiowych to nie tylko hołd. Pozwala zrozumieć fenomen aktora i związki jego talentu z osobistymi przeżyciami.
Rano matka zwykle była już pijana. Mały Marlon stawał przy jej łóżku i zaczynał przedstawienie. Udawał zwierzęta, sąsiadów. To ją bawiło i rozbudzało. Ojciec był ostry, prawdopodobnie go bił. Mimo to Brando do końca okazywał mu serdeczność i przytulał na powitanie.
Mawiał, że poszedł do szkoły aktorskiej, żeby zaliczać dziewczyny. Trafił pod opiekę Stelli Adler, uczennicy Stanisławskiego. – Każdy może być aktorem – mówił. – Adler pozwoliła mi zrozumieć ten mechanizm, dała mi dostęp do moich emocji.
Jego sceniczni partnerzy opowiadają o magnetyzującym debiucie teatralnym, którym rzucił na kolana Nowy Jork. Al Pacino dzieli aktorstwo na dwie epoki: przed i po Brando. Arthur Penn mówi, że wcześniej aktorzy grali, a on był, zachowywał się. Wniósł do kina człowieczeństwo.