Angie Stone ceni tradycję i normalność

Należąca do czołówki soulowych wokalistek amerykańska artystka wystąpi jutro w Sali Kongresowej w Warszawie. Zaśpiewa też utwory z najnowszej płyty „The Art of Love and War”, która właśnie trafiła do naszych sklepów

Publikacja: 01.02.2008 00:20

Angie Stone ceni tradycję i normalność

Foto: Rzeczpospolita

Z Angie Stone sprawa jest jasna – muzyka ma być przede wszystkim szczera i stać się lustrem naszych przeżyć. Zaskakiwanie słuchaczy to nie jej zadanie. Stone chce tylko śpiewać o „sztuce wojny i miłości”, jak zatytułowała nową płytę, a więc o bliskości i rozstaniach.

Podczas gdy jej koleżanki eksperymentują – Alicia Keys cofa r&b do rozwiązań minimalistycznych, a nawet prymitywnych, Mary J. Blige zaś proponuje krystaliczne, wypreparowane w studiu dźwięki – Angie Stone kurczowo trzyma się normalności. Dlatego nowa płyta jest chwilami zbyt przewidywalna. Brakuje tu utworów o takiej mocy jak dawne „Brotha” czy „I Wish I Didn’t Miss You”. Jedynym wyjątkiem jest „Baby”, w którym głos Stone staje się głębszy, matowy, naprawdę przejmujący.

Jednak tradycyjność jej nagrań ma i wielką zaletę. Piosenkom z „The Art of Love and War” można się swobodnie oddać. Stone to profesjonalistka – nie wywodzi na manowce, nie zmienia nagle nastroju.

Jej muzyka płynie w tym samym nurcie co dokonania wielkich sław: Arethy Franklin, Raya Charlesa, Marvina Gaye’a. Stone, tak jak oni, pilnuje, by kompozycji i linii wokalnych nadto nie komplikować. Daje nam kwintesencję soulu – uczucia widoczne jak na dłoni, otoczone łagodną muzyką, która pomaga je chłonąć.

Stone zaczyna album od pięknej „Take Everything in”, w której aksamitnym głosem doradza samej sobie: muszę przystanąć, by przyjąć wszystko, co mi się przydarza. W delikatnych chórkach i pulsie tego utworu tkwi uspokajająca siła. „Take Everything in” przypomina modlitwę, wychowana w Kościele baptystycznym Stone dziękuje Bogu za to, że żyje.

A życie jest zbyt krótkie, by się oszukiwać. O tym jest kolejna przypowieść, także utrzymana w powolnym tempie „Here We Go Again”. Pianino i głęboki bas wtórują słowom o uczuciu, które straciło moc i sens. Żal, że dawnych błędów nie da się naprawić, wypełnia „Make It Last”. Głos sunie po pięciolinii tak swobodnie, że słuchając, całkiem o nim zapominam, wyrazisty staje się natomiast basowy rytm, niczym bicie serca.

O uczuciowej karuzeli Stone śpiewa w „Sometimes” – klasycznej kompozycji, która otwiera drugą, mniej melancholijną część albumu. Dalej wokalistka wyznaje partnerowi miłość, posługuje się często wykorzystywaną w soulu formą – piosenką wyliczanką, opartą na regularnie powtarzanych sekwencjach i wprowadzającą w przyjemny trans. Później subtelnymi wokalizami Stone opisuje uroki codzienności.

Tempo przyspieszy dopiero w ostatniej chwili – w funkowym „Play With It”, który przypomina Chakę Khan sprzed 30 lat. Khan i Franklin powinny się cieszyć, że mają godną następczynię.

Angie Stone the art of love and war Universal Music Polska2008

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla