– Nie będziemy tworzyć dla czarnych, tylko dla każdego. Nagramy utwory światowe – oznajmił partnerom Berry Gordy Jr. na wstępie. Miał 30 lat i był bez grosza. Nie skończył nawet liceum, trochę boksował, wrócił cało z wojny w Korei i pracował w fabryce samochodowej w Detroit. Tak mu się tam nudziło, że zaczął pisać piosenki. Szybko zrozumiał, że na muzyce zarabiają nie twórcy, a wydawcy.
Pożyczył 800 dolarów i wynajął dom przy 2648 West Grand Boulevard. Wytwórnia Tamla ruszyła 12 stycznia 1959 roku, wkrótce przemianował ją na Motown – skrót od określenia "motor town", jak mawiano wówczas o Detroit.
Dziadkowie Gordy'ego byli niewolnikami, przywędrowali do miasta z plantacji w Georgii. W latach 50. mieszkały tam już cztery miliony ludzi, a produkujące 80 proc. jeżdżących po USA wozów Detroit stało się synonimem amerykańskiego snu. W 1913 r. Henry Ford otworzył tam pierwszą fabrykę ze słynną taśmą produkcyjną. Gordy pragnął, by jego wytwórnia pełniła podobną funkcję w muzyce. Miała dostarczyć konsumentom ładnie zaprojektowane, przyjemne i użyteczne piosenki.
Zatrudniony w Motown genialny tercet kompozytorski Holland Dozier. Holland działał według zasady: "Ma być łatwo, głupio". Żadnych skomplikowanych aranżacji, za to piękne melodie, dopracowane chórki, duże sekcje smyczkowe i tamburyny wystukujące soulowy rytm – wszystko najwyższej jakości, ale z domieszką popu. Tak powstało tzw. brzmienie Motown, symbol szybko przyswajalnej, eleganckiej muzyki w mistrzowskim wykonaniu. Gordy'emu udało się stworzyć markę równie trwałą jak ford – rozpoznawalną, globalną.
[srodtytul]Hity schodzą z taśmy[/srodtytul]