Pokaz odbył się w dobrej porze – wieczorem przed głównym bankietem niedzielnym na MIDEM. Sala projekcyjna Pałacu Festiwalowego, gdzie odbywają się targi, była więc zajęta do ostatniego miejsca. Na widowni dominował co prawda język polski, ale przyszło też wielu krytyków czy przedstawicieli stacji telewizyjnych z różnych krajów Europy.
– Ten film w inny sposób pokazuje muzykę, to nowa artystyczna jakość – nie kryła podziwu Cornelia Much, szefowa sekcji muzyki klasycznej MIDEM, która w listopadzie ub. r. była na koncercie w warszawskiej Operze Narodowej w dniu 75. urodzin Krzysztofa Pendereckiego. Właśnie wtedy dyrygował „Sied-mioma bramami Jerozolimy”, a zapis wieczoru stał się głównym materiałem dla filmu.
Kto oglądał w TVP (której Program 2 jest producentem filmu) tamto wykonanie utworu, musi przyznać, że teraz mamy do czynienia z nowością. Wówczas animacje oraz banalne układy choreograficzne stanowiły zbędny ozdobnik do potężnej muzyki. Teraz ruch oraz ożywione obrazy plastyczne dominują. Z rzadka na przykład pojawia się na ekranie, efektownie zresztą filmowana, twarz kompozytora i dyrygenta zarazem.
Reżyser Jarosław Minkowicz stworzył poetycką całość, nakładając na siebie komputerowe grafiki oraz sceniczną akcję w wykonaniu tancerzy. To wzajemne przenikanie sprawia, że oglądamy opowieść o zmaganiach tworzącego świat człowieka, który buduje, ale i niszczy po to być może, by mądrzejszy o te doświadczenia, spróbować jeszcze raz zacząć od nowa.– Twórcy filmu nie chcieli interpretować ani niczego objaśniać w moim utworze – powiedział po premierze Krzysztof Penderecki. – Stworzyli własny świat i mnie on się spodobał.
Sugestywne wizje reżysersko-plastyczne mają wszakże zasadniczą wadę – biegną obok muzyki, z rzadka się z nią spotykając. Doceniając urodę plastyczną filmowych „Siedmiu bram”, uznać je trzeba za typowy wytwór naszych czasów, w których nie potrafimy już przeżywać muzyki w stanie czystym.