Niewiele brakowało, by w klubie festiwalowym doszło do spotkania dwóch mistrzów spontanicznej improwizacji: Nigela Kennedy’ego i Jamesa Cartera. Ten drugi zszedł do hotelowej restauracji na kolację, ale na wieść o planowanym jam session pobiegł do pokoju i wrócił z saksofonem.
Przyłączył się do grupy studentów katowickiej akademii muzycznej i zaczęła się doskonała zabawa. Muzycy kochający jazz spotkali się w luźnej, niezobowiązującej atmosferze. Gdy dołączyli też pianista i trębacz z zespołu Cartera, poczuliśmy się jak w nowojorskim klubie. Wszyscy czekali na Nigela Kennedy’ego, ale jego zestaw elektrycznych przystawek i wzmacniaczy uruchamiano zbyt długo jak na cierpliwość i siły Cartera. Była już bowiem 3 nad ranem.
Wytrwałość słuchaczy została nagrodzona, bo w końcu Kennedy ze swoimi muzykami zagrał ekstrawagancką wersję „Hey Joe” Hendriksa. To był deser do głównego dania wieczoru, jakim stał się koncert kwintetu Nigela w klubie Klimat. Tam właśnie na bis zagrał jedną z najciekawszych i mało znanych kompozycji Hendriksa „Third Stone from the Sun”.
Kennedy opracował własny styl łączący klasyczną wirtuozerię z bluesowymi i folkowymi akordami. A w młodych polskich muzykach ma świetnych kompanów, którzy uskrzydlają jego poczynania na scenie. W Bielsku wykonał kilka utworów z nowej płyty „A Very Nice Album”.
Największe brawa otrzymał za melodyjne „Nice Bottle of Beaujolais, Innit?” i brawurowe „Invaders”, w którym aż postrzępił smyczek. Kennedy pisze tematy łatwo wpadające w ucho, włącza w nie melodie folkowe, również nasze, góralskie. Rozbawił wszystkich melodeklamacją na temat zakupów z żoną Agnieszką. A schodząc ze sceny, zawołał „Cracovia pany!”.