W poszukiwaniu utraconego wdzięku

Wspaniałe, silne kobiety za sprawą swych występów w Sali Kongresowej pozwolą nam uciec do przeszłości. Podczas gdy Angie Stone celuje w lata 60. i 70., gdy dominował soul, Patricia Kaas proponuje wycieczkę do kabaretowych lat 30.

Publikacja: 23.04.2009 16:02

W poszukiwaniu utraconego wdzięku

Foto: Fotorzepa, Marek Dusza m.d. Marek Dusza, Marek Dusza; Jacek, A Grzelec AG A Grzelec

[srodtytul]Angie Stone[/srodtytul]

Wydany przed dekadą debiut fonograficzny Angie Stone miał wiele mówiący tytuł „Czarny diament”. Można go odnieść do potencjału nowosoulowej piosenkarki. I zwrócić uwagę, że przez lata jej głos, jak cenny brylant, intensywnie szlifowano. Przyczyniły się do tego inspirujący (i toksyczny) związek z największą nadzieją męskiego r’n’b D’Angelo, praca pod okiem Raphaela Saadiqa i Lenny’ego Kravitza, wreszcie kontrakt z legendarną wytwórnią Stax Records. Wszystko to odcisnęło na karierze Stone swój ślad. W piątek wystąpi zatem artystka dojrzała, bogata w doświadczenia, choć zdaniem wielu recenzentów zbyt konserwatywna. Trudno przecież, by utopiony w gęstej zawiesinie rozwlekłych ballad diament mógł błyszczeć.

Tymczasem Angie Stone na początku kariery ceniła sobie różnorodność. Po ojcu przejęła kultywowaną przez jakiś czas pasję do gospel. Udzielała się w żywo, na funkową modłę grającym bandzie The Sequence. Co ciekawe, odnalazła się nawet w Mantronix oscylującym wokół progresywnej wówczas muzyki – electro i house’u. Prócz śpiewu doskonale radziła sobie z klawiszami (opanowując je na własną rękę) i saksofonem. Pnąc się po szczeblach kariery, wystąpiła w każdej możliwej roli: statystki, osoby obecnej na dalszym planie (np. w chórkach u Kravitza), jednej z trzech w zespole Vertical Hold, w końcu zaś gwiazdy koncentrującej na sobie całą uwagę.

Bo gwiazdą bez wątpienia jest, choć tylko dla koneserów czarnych brzmień. Jej ostatni (póki co), czwarty studyjny album „The Art of Love & War” wdrapał się na szczyt listy „Billboardu”, niemniej tylko tej z nagłówkiem „Top R&B/Hip-Hop Albums”. Nie jest to popularność na miarę obsypywanych nagrodami Joss Stone czy Eryki Badu. To wynik świadomego ograniczenia muzycznych horyzontów, powściągliwego kreowania wizerunku i... komplikacji zdrowotnych. Warszawiacy mogą być jednak pewni, że artystka oszczędzać się nie będzie. A przecież nawet stonowany repertuar podczas wykonywania na żywo nabiera rumieńców.

[srodtytul]Patricia Kaas[/srodtytul]

Egzaltowana, pretensjonalna, nadmiernie wystylizowana, niepoprawnie sentymentalna – z takimi, słusznymi niekiedy, epitetami musi sobie radzić Patricia Kaas. Proszę jednak przyznać z ręką na sercu – czy aby nie tego właśnie oczekujemy, sięgając po dokonania francuskich piosenkarek? I czy takie śpiewanie nie pasuje najlepiej do wiosennego wieczoru w Sali Kongresowej?

Kaas Polakom jest doskonale znana. Grała w Warszawie, gdy dzisiejsze pokolenie

30-latków uczyło się jeszcze w szkołach średnich. A o wiele późniejsze, szeroko zakrojone światowe tournée z lat 2004 – 2005, uwiecznione w wydawnictwie „Toute La Musique”, obejmowało nie tylko Kanadę, Koreę czy Chiny, ale i kraje Starego Kontynentu (w tym nasz – piosenkarka wystąpiła wówczas w Sopocie).

Poza tym wszyscy, którzy cenią sobie Edith Piaf, ale też Aznavoura i Gainsbourga, po Kaas sięgają z przyjemnością. Bo to, co ona proponuje, to więcej niż grane do znudzenia chansons. Jest w jej repertuarze trochę przekory Sylvie Vartan, trącącego myszką jazzu w wydaniu Mireille Mathieu (gdy Patricia Kaas była mała, niełatwe dzieciństwo na francuskim i niemieckim pograniczu umilało jej wykonywanie piosenek tych właśnie artystek).

Kabaret upomniał się o nią, gdy skończyła osiem lat. Głos miała inny niż wszystkie, niski, głęboki, jakby skażony bluesem, ale wolny od knajpianych konotacji. I taki pozostał. Na tyle silny, by konfrontować go bez obaw z samym Placido Domingo, a zarazem na tyle zmysłowy, by głowę stracił reżyser Claude Lelouch.

Ale od kabaretu uciec się nie da. Po 20 latach nagrywania płyt piosenkarka złożyła więc hołd przedwojennej muzyce. Na właśnie wydanym krążku „Kabaret” język niemiecki miesza się z francuskim, a rosyjski z angielskim.

Szkoda tylko, że ciężkawa nostalgia do pary z wpychającą się wszędzie melancholią usunęły w cień wszystko, co jest choć trochę filuterne. Przed Kaas stoi niełatwe zadanie – musi odtworzyć wypracowany w studiu klimat retro, ale też porwać publikę kameralnym materiałem.

[srodtytul]Angie Stone[/srodtytul]

Wydany przed dekadą debiut fonograficzny Angie Stone miał wiele mówiący tytuł „Czarny diament”. Można go odnieść do potencjału nowosoulowej piosenkarki. I zwrócić uwagę, że przez lata jej głos, jak cenny brylant, intensywnie szlifowano. Przyczyniły się do tego inspirujący (i toksyczny) związek z największą nadzieją męskiego r’n’b D’Angelo, praca pod okiem Raphaela Saadiqa i Lenny’ego Kravitza, wreszcie kontrakt z legendarną wytwórnią Stax Records. Wszystko to odcisnęło na karierze Stone swój ślad. W piątek wystąpi zatem artystka dojrzała, bogata w doświadczenia, choć zdaniem wielu recenzentów zbyt konserwatywna. Trudno przecież, by utopiony w gęstej zawiesinie rozwlekłych ballad diament mógł błyszczeć.

Pozostało 81% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"