Amerykanie przylecieli do Europy na jeden koncert, właśnie do Warszawy, bo tu zawsze gra im się znakomicie. Ich tajemnicą pozostanie, jak z bezładnie porozrzucanych dźwięków czy kilku harmonicznych akordów wykreować ekspresyjny rytm czy nastrojową melodię.

Koncert zaczęli od stworzenia podkładu. Zajęli się nim kontrabasista Chris Wood i perkusista Billy Martin. Mistrzem kreującym zarys muzyki był jednak John Medeski, obstawiony archaicznymi instrumentami klawiszowymi. Wykorzystał brzmienie minimooga spopularyzowane na początku lat 70. przez grupę Emerson Lake & Palmer. Ale tylko Medeski wie, jak na tym instrumencie zagrać free jazz, z pasją i wizją.

Kiedy już utwór rozwinął się do funkowego, łatwo wpadającego w ucho tematu, muzycy gwałtownie przeszli do improwizacji, z której trudno było wyłowić jakąkolwiek melodię. Nie trwało to długo, bo Medeski szybko zaintonował balladę na fortepianie. Tak zręcznie potrafi robić to tylko Ornette Coleman. I za te niespodziewane zmiany, za kreatywność w jazzie krytycy ich cenią, a fani uwielbiają. Niektórzy słuchali koncertu z zamkniętymi oczami, jak w transie.

Natomiast Jazz Big Band Graz z Austrii zaskoczył perfekcyjnymi i oryginalnymi aranżacjami w stylu Carli Bley. Ciekawostką był rzadko widziany na scenach, najstarszy instrument elektroniczny teremin. Wystąpił również laureat nagrody festiwalu dla młodych wykonawców w kategorii jazz – grupa The Transgress. Dziś w klubie Palladium dzień bluesowy festiwalu: Joe Bonamassa i Magic Slim.