Większość tytułów, które wybrał dyrektor Antoni Wit, powstała w tym samym czasie – po I wojnie światowej. Leila Josefowicz – amerykańsko-kanadyjska skrzypaczka z polskim dziadkiem w tle – przemknęła więc zwinnie po skomplikowanych pasażach I koncertu Prokofiewa. Ucieszyły precyzja 12 trębaczy orkiestry Filharmonii Narodowej w „Sinfonietcie” Janačka i dyscyplina pozostałych muzyków.
Podczas wieczoru nurtowało mnie wszakże pytanie. Dlaczego jedni kompozytorzy, jak Prokofiew czy Janaček, są sławni w świecie, a Jana Adama Maklakiewicza nawet my sami nie znamy? Kiedy Antoni Wit postanowił teraz wykonać jego symfonię „Święty Boże” z 1927 r., do dyspozycji miał tylko zniszczoną autorską partyturę, którą trzeba było mozolnie odczytywać. A przecież ten utwór nie zasługuje na całkowite zapomnienie, jest może zbyt dostojny i brakuje mu nerwu dramatycznego, ale wciąż zaskakuje ciekawymi harmoniami.
Na tle innych nacji europejskich mamy zaskakująco lekceważący stosunek do własnych twórców. Nie potrafiliśmy wylansować żadnego z kompozytorów, a w archiwach zamykamy prawdziwe skarby.
Takie choćby jak kantata „Goethe-Briefe”, którą Tadeusz Baird skomponował w 1970 r. Przez lata nabrała szlachetności, ma znakomicie nakreśloną linię dramaturgiczną, wiele subtelnie wyrafinowanych brzmień, a wyznania miłosne Goethego do Charlotty von Stein znakomicie przekazał baryton Adam Kruszewski wspierany przez chór i orkiestrę Filharmonii Narodowej. Niestety, muzykę Bairda nieprędko usłyszymy ponownie na żywo, bo nie jest to obecnie modny u nas kompozytor.
Nie traćmy jednak nadziei i po efektownie zainaugurowanym sezonie wierzmy, że dyrektor Antoni Wit w następnych miesiącach mile nas zaskoczy kolejnym odkryciem.