Wokalistka ma w Polsce tak wielu fanów, że bilety na jej występ na Erze Jazzu dawno zostały wyprzedane. Nic dziwnego, głos Cassandry elektryzuje i przyciąga miłośników zmysłowych, niepowtarzalnych piosenek. A że każdy jej koncert jest inny, tym razem usłyszymy repertuar balladowy.
Przyjedzie z nowym zespołem. Tylko dwóch muzyków znamy z poprzednich koncertów. To gitarzysta Marvin Sewell i kontrabasista Reginald Veal. Nowe twarze to dwóch perkusistów: Herlin Riley i Lekan Babalola. Po raz pierwszy w zespole wokalistki pojawił się pianista. Na płycie był to Jason Moran, a na koncertach Jonathan Batiste. To jeden z najbardziej utalentowanych muzyków młodego pokolenia, wykształcony w Nowym Orleanie.
Album „Loverly” ukazał się w ubiegłym roku i jest drugą w karierze wokalistki płytą ze standardami. Pierwsza „Blue Skies” wywołała przed laty burzę wśród miłośników jej eksperymentów ze Steve’em Colemanem i nurtem M-Base. Cassandra Wilson zaczynała właśnie od eksperymentów. Dzięki temu jej interpretacje są tak inne, nawet jeśli sięga do źródeł bluesa czy folku.
Już otwierająca album piosenka „Lover Come Back To Me” jest nasycona swingowym rytmem, zaśpiewana szybko, na zupełnym luzie, w nowoorleańskim stylu. Co w tym oryginalnego? Swobodny głos Cassandry, jakby śpiewała tylko dla przyjaciół w swoim domu. Tytułowa piosenka albumu „Loverly” to temat z musicalu „My Fair Lady”. Na płycie brzmi, jakby wystawiano go w jazzowym klubie, w powietrzu niemal czuć dym papierosów i opary alkoholu.
Zapewne na koncercie znajdzie dla tej piosenki jeszcze inną wersję. Nawet orkiestrowy hit, ellingtonowską „Karawanę”, potrafiła zaaranżować na mały zespół tak, że już po chwili kołyszemy się jakbyśmy siedzieli na wielbłądzie.