Ostatnie trzy lata spędził w ukryciu. Wyjechał do Los Angeles – miasta, w którym mieszkają wszystkie sławy: triumfujące, aspirujące, upadłe. Tam nikogo nie obchodziła jego spektakularna kariera ani przykra klapa ostatniego albumu „Rudebox”, który pojechał na przemiał do Japonii. Robbie mógł w spokoju, nierozszarpywany przez brukowce, zapuścić rasputinowską brodę i zgłębiać swoją fascynację UFO. A w dniu 33. urodzin udać się na odwyk do ośrodka, gdzie nie był ani pierwszą, ani jedyną znaną postacią.
W poniedziałek będzie miała premierę jego ósma studyjna płyta – „Reality Killed the Video Star”, co znaczy mniej więcej: „Rzeczywistość wykończyła telewizyjne gwiazdy”. Tytuł sugeruje, że powrót księcia brytyjskiej rozrywki to coś więcej niż sprawa osobista czy próba wyjścia z cienia. Robbie Williams jest przedstawicielem ginącego gatunku muzycznych supergwiazd i właśnie wypowiedział wojnę konglomeratowi telewizyjnych reality show, które chcą zawładnąć popem.
Wybrał ryzykowną konfrontację. Pierwsza od trzech lat nowa piosenka Williamsa „Bodies” ukazała się w Wielkiej Brytanii tego samego dnia co utwór Alexandry Burke, finalistki bardzo popularnego programu telewizyjnego „The X-Factor”, odpowiednika „Idola”. I choć „Bodies” był jednym z najlepiej sprzedających się w karierze Robbiego singli, uplasował się na drugim miejscu list przebojów.
Niebawem druga runda – znany od dwóch dekad idol zmierzy się z samotną starą panną, o której jeszcze rok temu nikt nie słyszał. 48-letnia Susan Boyle mieszkała z kotem w małym szkockim miasteczku Blackburn. Pewnego dnia zjawiła się na przesłuchaniu do muzycznego show „Britain’s Got Talent”. Zaśpiewała „I Dream a Dream” z „Nędzników” i powaliła widzów.
W programie zajęła drugie miejsce, ale teraz ma szansę wygrać w cuglach. Jej płyta ukaże się za dwa tygodnie i aż do Bożego Narodzenia będzie rywalizować o miłość i pieniądze Brytyjczyków z krążkiem Williamsa. Bookmacherzy w Ladbrookes dają niewielkie szanse (20 do 1), że płyta Robbiego stanie się ulubionym podarunkiem jego rodaków.