Muzyczna skała Sade

Dekada to w show-biznesie wieczność, ale nie dla Sade. Królowa melancholii wraca z kolejną niezatapialną płytą

Publikacja: 06.02.2010 00:02

Sade Adu pochodzi z Nigerii, dorastała w Wielkiej Brytanii, jest trzykrotną laureatką Grammy

Sade Adu pochodzi z Nigerii, dorastała w Wielkiej Brytanii, jest trzykrotną laureatką Grammy

Foto: Fotorzepa

W porównaniu z wcześniejszymi albumami na „Soldiers of Love” nic się nie zmieniło. Innym artystom można robić z tego zarzut, ale Sade uczyniła z minimalizmu i spójności esencję swojej muzyki. Jej utwory to regularny puls i stonowany śpiew. Fakt, że po tak długiej przerwie Sade raz jeszcze doprowadziła kompozycje do perfekcji, potwierdza jej klasę.

Teraz jej muzyka nabiera nowego znaczenia i zyskuje na wartości. 50-letnia nigeryjska artystka jest bodaj jedyną gwiazdą popu, która muzykę wprowadzającą w stan kontemplacji i medytacji sprzedaje w milionowych nakładach. Ze swą niezłomnością i spokojem nie pasuje do współczesności, której symbolem w XXI wieku stał się multitasking, czyli robienie wszystkiego naraz, bycie w kilku miejscach i kilku rolach w tej samej chwili. Piosenki Sade przypominają wyprawę na pustynię, wielką separację.

Każda opowiada o konkretnej, dokładnie zgłębionej, sprawie. Może być nią rozpacz, jak w „King of Sorrow”, trwającym blisko pięć minut lamencie nad utraconą miłością. To muzyczny opis chwili, w której smutek odbiera nadzieję, jest absolutny. Dla odmiany w „Pearls” Sade poprzez detal portretuje globalną biedę, pyta o przeznaczenie i nadludzką wolę przetrwania. Śpiewa o somalijskiej kobiecie, która zbiera ziarna ryżu rozsypane na spalonej ziemi i na naszych oczach „umiera, by przetrwać”. Nie ma w tym utworze niczego poza przyprawiającym o fizyczny ból śpiewem i żałobnym brzmieniem wiolonczeli. Sade nie pozwala uciec, rozproszyć się – klarowne motywy powracają tak długo, aż im ulegniemy.

[srodtytul]W swoim tempie[/srodtytul]

Z perspektywy lat łatwiej dostrzec artystyczny zamysł, który jej towarzyszy. Utwory przypominają gotowane długo mikstury, z których odparowało to, co zbędne. Poza wyraźnym rytmem są tylko dźwiękowe płaszczyzny utkane z syntezatorów, gitar czy smyczków. W tym monolitycznym pejzażu niewielkie modulacje tempa czy wprowadzane pojedynczo dźwięki wywołują trzęsienie ziemi. Niepostrzeżenie zmienia się natężenie utworu, a powtórzona po raz kolejny fraza nabiera siły. Sade stosuje minimalistyczne środki, by osiągnąć maksymalny efekt.

Trzyma własne tempo przez blisko 30 lat kariery. W tym czasie świat zdążył przeżyć hiphopową rewolucję, wrócić do fascynacji brzmieniami dance, a teraz zatacza drugie koło, odkrywając na nowo fantazyjne techniki produkcyjne z lat 90. Sade nie dała się zwariować – nie pochłonęły jej ani mody, ani medialna mania. Niewiele wiadomo o jej życiu prywatnym, a dziennikarzom, którzy nazywają ją pustelnicą i odludkiem, odpowiada: „Myślicie, że jestem tajemnicza, bo nie reklamuję coca-coli. A ja nie chcę dawać ludziom zbyt wiele. Wkładam siebie w piosenki, tak mnie poznajecie”. „Soldiers of Love” jest dopiero szóstym albumem Sade, a dziewięcioletnia przerwa w pracy zdarza jej się nie po raz pierwszy. Pytana, jak spędza czas między premierami płyt, dopowiada: „Żyję”. Najwięcej przyjemności sprawia jej pisanie piosenek i koncertowanie, ale i jedno, i drugie robi rzadko. Dlaczego? „Jeśli nie masz nic do powiedzenia, nie mów”.

Zaczęła śpiewać, gdy znajomemu zabrakło wokalistki w zespole. Występowali w londyńskich klubach, gdzie ich „Smooth Operator” spodobał się przedstawicielom wytwórni. Chcieli podpisać solowy kontrakt z Sade. Odmawiała do czasu, gdy umowa objęła również muzyków. Od 1982 r. grają razem jako Sade, sami komponują i produkują piosenki.

[srodtytul]Ciche zwycięstwa [/srodtytul]

„Wciąż brzmimy jak ten sam zespół, jesteśmy tymi samymi ludźmi” – mówiła w 2000 r. po premierze ostatniego albumu „Lovers Rock”. Teraz może to powtórzyć. Na przeciwległym biegunie muzyki jest Madonna, która ten sam cel starała się osiągnąć innymi środkami. W latach 80. obie piosenkarki chciały zdobyć popową, czyli wielopokoleniową i multietniczną, publiczność. Madonna postawiła na zmianę i nowość, zdynamizowała show-biznes kolejnymi wcieleniami i stanęła na czele peletonu gwiazd ścigających się z czasem. Posągowa Sade nigdy do niego nie dołączyła. I dlatego może być spokojniejsza o trwałość swojego dorobku. Madonna liczy się tylko, gdy jest na szczycie, więc wciąż szuka sposobów, by tam pozostać. Sade rzadko zdobywała top, ale odnosiła ciche zwycięstwa – jej piosenki i płyty utrzymują się na listach nawet 90 tygodni.

[ramka]Recenzja płyty „Soldier of Love”

[b]Romantyczni wojownicy[/b]

Tytułowy singiel „Soldier of Love” jest dobrą wizytówką płyty i całej twórczości czwórki muzyków z Sade. Niczym „żołnierze miłości” wytrwale stoją na posterunku, broniąc tej samej sprawy – prostych, intensywnych kompozycji i melancholijnych tematów. Potężne gitarowe riffy i wojenne werble sprawiają, że piosenka brzmi jak manifest. Reszta utworów jest znacznie delikatniejsza, elektryczne klawisze zastąpiły fortepian i wiolonczela.

Saksofon, typowy dla nagrań Sade w latach 80., zniknął niemal zupełnie. Powstały kompozycje harmonijnie łączące jazz, soul i blues. W najpiękniejszych „In Another Time” czy „Long Hard Road” Sade oplata słuchacza subtelną tkaniną dźwięków, unieruchamia i obezwładnia. Trudno się z tego letargu obudzić.

[/ramka]

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki [mail=p.wilk@rp.pl]p.wilk@rp.pl[/mail]

W porównaniu z wcześniejszymi albumami na „Soldiers of Love” nic się nie zmieniło. Innym artystom można robić z tego zarzut, ale Sade uczyniła z minimalizmu i spójności esencję swojej muzyki. Jej utwory to regularny puls i stonowany śpiew. Fakt, że po tak długiej przerwie Sade raz jeszcze doprowadziła kompozycje do perfekcji, potwierdza jej klasę.

Teraz jej muzyka nabiera nowego znaczenia i zyskuje na wartości. 50-letnia nigeryjska artystka jest bodaj jedyną gwiazdą popu, która muzykę wprowadzającą w stan kontemplacji i medytacji sprzedaje w milionowych nakładach. Ze swą niezłomnością i spokojem nie pasuje do współczesności, której symbolem w XXI wieku stał się multitasking, czyli robienie wszystkiego naraz, bycie w kilku miejscach i kilku rolach w tej samej chwili. Piosenki Sade przypominają wyprawę na pustynię, wielką separację.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem