W warstwie kompozycji nowej płycie niczego nie można zarzucić. Jednak wbrew zapowiedziom Stone nie porzuciła klasycznych soulowych terenów.
Zmieniło się brzmienie, ale trudno je uznać za zaskakujące, bo odzwierciedla obowiązujące od kilkunastu miesięcy tendencje: puls jest wyraźniejszy, ostrzejszy. Słychać syntezatory i fantazyjne aranżacje nawiązujące do wczesnych lat 90.
W pociętym komputerowymi bitami „Tell me” Stone korzysta nawet z modulującego głos wokodera, a ostatnio robili to niemal wszyscy popowi muzycy, najchętniej ci, którzy kiepsko śpiewają. Zły to objaw, gdy utalentowana wokalistka używa jarmarcznej zabawki z poprzedniego sezonu.
Stone była przed laty pionierką, w latach 80. – liderką pierwszej kobiecej grupy hiphopowej, później współautorką neosoulowego sukcesu A’Angelo. Ale jej nowa płyta nie brzmi jak awangardowe dzieło, raczej jak zbiór dziwacznych producenckich pomysłów, które trudno złożyć w całość.
Stone krytykuje nowe mody, ma ambicje tworzenia muzyki ponadczasowej, ale tym razem poszukiwania oryginalnych rozwiązań zaprowadziły ją na manowce. Trudno wskazać choć jedną porywającą piosenkę, jakąkolwiek budzącą emocje balladę, nie wspominając o singlu, który chciałyby grać radia.