Faktycznie, jego technika jest imponująca, potrafi wyczarować ze swojego instrumentu niesamowite dźwięki. Ale trudno się temu dziwić – Joe jest synem właściciela sklepu z gitarami. Pierwszy instrument dostał w wieku czterech lat. A jako 12-latek występował na scenie przed samym B.B. Kingiem.
Ale oprócz technicznej maestrii Bonamassa ma niesamowite wyczucie stylu, jest bluesmanem z krwi i kości, jak Robert Johnson, Eric Clapton czy Stevie Ray Vaughan, z którym często się go porównuje.Choć ostatnio odchodzi od czystego bluesa w kierunku rocka.
Ale wciąż ma bluesowy sposób śpiewania: szorstki, pozornie brudny, pełen emocji. – Śpiew to dla mnie największe wyzwanie. Głos zależy nawet od tego, czy się wyśpisz, czy dużo mówisz. Gdy słucham siebie na płycie sprzed ośmiu lat, to jestem zdziwiony, jak bardzo mój głos się zmienił – mówił w jednym z wywiadów, nie kryjąc, że cały czas bierze lekcje wokalne.
Znany jest z niesamowitej dbałości o jakość tego, co robi. Kolekcjonuje wzmacniacze i gitary – ma ich ponad 200 – ale nie dla samej radości posiadania. On je wykorzystuje w nagraniach i koncertach, by osiągnąć takie brzmienie, jakiego oczekuje.
– Gram tak i na takim sprzęcie, jakiego wymaga tego dany utwór – tłumaczy muzyk.