[b]RZ:Podobno nie jest pan fanem komiksów. Czym zatem skusił pana ten projekt?[/b]
[b]Andrew Lincoln:[/b] To prawda, wcześniej nie znałem „The Walking Dead”. Po przeczytaniu scenariusza poszedłem do księgarni i zapytałem o ten tytuł. Zeszyty „The Walking Dead” zajmowały całą ścianę – tak dowiedziałem się, że to jeden z najpopularniejszych komiksów ostatnich dziesięciu lat. Najbardziej jednak zaintrygowała mnie rola. Miałem przez kilka miesięcy zabijać zombi, a to najdziwaczniejsze zajęcie, jakie zdarzyło mi się wykonywać. No i poza wszystkim, dostałem kowbojskie buty i konia o imieniu – nomen omen – Blade.
[b]Przemoc na ekranie została pokazana w sposób do bólu realistyczny. Nie przeszkadzała panu taka jej kumulacja?[/b]
Po pierwsze – przemoc jest tu w pełni uzasadniona. Jeśli było się świadkiem apokalipsy, wiadomo, że z zombi negocjować się nie da… Bohaterowie nie mają wyboru, to sytuacja w rodzaju: albo my ich, albo oni nas. Ale wraz z rozwojem akcji przemoc zmienia tu swój charakter. Pierwsze sceny są przerażające, wręcz szokujące, dlatego że od razu trzeba było pokazać, jaki to brutalny, okropny świat i jakie rządzą nim reguły. Potem okazuje się, że zombi nie są jedynymi wrogami naszych bohaterów. Zło czai się też w ludzkich charakterach.
[b]Czy komiksowy bohater daje aktorowi szansę na stworzenie ciekawej, wielowymiarowej kreacji?[/b]