Waldemar I., przedsiębiorca z Bytowa na Pomorzu, dobiega sześćdziesiątki. Ma na sobie dżinsy, zieloną kamizelkę i kapelusz z pokaźnym rondem. Początkowo grzecznie, ale stanowczo ucina pytania: – Nie chcę rozmawiać, a już na pewno nie przed wyrokiem – deklaruje. – Dziennikarze robią z tego wielką sensację, a przecież sprawa jest banalnie prosta. Zawarłem umowę z firmą, która się z niej nie wywiązała.
Ale określenie "banalnie" nie jest chyba w tym wypadku najtrafniejsze. Chodzi bowiem o słonia. Pan Waldemar chciał go upolować w Zimbabwe, długo jednak obchodził się smakiem. Teraz chce zwrotu poniesionych kosztów – 37 tysięcy złotych. We wtorek poznański Sąd Rejonowy zakończył proces w tej sprawie. Wyrok ogłosi 15 lutego.
[srodtytul]Była słonica, a ciosy? [/srodtytul]
Waldemar I. poluje od kilkunastu lat. Do Afryki wyjeżdżał już wcześniej, ot choćby po to, by ustrzelić bawołu. Ale bawół nie może się nawet równać ze słoniem. A pan Waldemar chciał mieć w kolekcji trofeów piękne ciosy.
W 2008 roku podpisał umowę z działającą w Berlinie firmą Jaworski Jagdreisen i pojechał do Zimbabwe.