Współczesny, w którym pani teraz gra, jest trzecim teatrem. Dlaczego następowały zmiany?
Zmieniały się czasy, ludzie. Na początku było Ateneum z dyrektorem Januszem Warmińskim i Aleksandrą Śląską prowadzącą mój rocznik. Tam wylądowaliśmy w piątkę z naszego roku. Było świetnie – nieraz grało się jednego dnia na dwóch scenach. Ale potem nastał nowy dyrektor, trochę inni ludzie. I po 14 latach poszłam szukać nowych wrażeń, bo uznałam, że gdzie indziej będzie mi lepiej. Współpraca z Dramatycznym przyniosła mi jedną fajną i jedną beznadziejną rolę. „Pamięć wody" w reżyserii Agnieszki Glińskiej z furą nominacji do Feliksów zagraliśmy w ciągu kilku sezonów tylko około 70 razy, za każdym razem przy kompletach. Na szczęście uratował mnie dyrektor Maciej Englert, który mnie „wyjął" do Współczesnego. Jeśli teatr można jeszcze kochać jako miejsce pracy, które nie daje zarobić, ale jednocześnie wymaga wielkiej dyscypliny i oddania – to kocham Współczesny. Teatr jest jedynym doświadczeniem zawodowym, które mnie nie zawiodło.
A co zawiodło?
Produkcje telewizyjne: spektakle Teatru Telewizji, polskie seriale. Bylejakość. Ciągłe zaniżanie poziomu i mało poszukiwań. Gdy zaczęła się transformacja, odetchnęliśmy z Maciejewskim (mąż, scenarzysta – przypis red.), że produkcja telewizyjna, która w Polsce była wartościowa, czasem przewrotna, czasem inteligentna, wzbogaci się o nowe wartości, wyższe budżety, rozwinie skrzydła! Ale wszystko poszło w „żyćko", czyli odtwarzanie rzeczywistości wprost.
Myślała pani, że będzie inaczej, przyjmując angaż do „Miodowych lat"?
Zdecydowałam się na założenie rodziny i propozycje grania w serialach przychodziły do mnie za każdym razem w momencie, kiedy nie miałam żadnych innych ofert. Chodziło o pieniądze. To były ciężkie finansowo czasy, nie mieliśmy jeszcze swojego kąta w Warszawie. Nie znałam scenariusza „Miodowych lat", producent pokazał mi jeden odcinek z oryginału, ramotkę z lat 50. Potem się okazało, że to świetna przygoda. Telewizja Polsat ciągle powtarza ten sitcom, a to znaczy, że ludzie chcą go oglądać. Ale harówa przy nim była, nie powiem, tydzień pracy uwieńczony całodziennym nagraniem. A potem chyba dostałam szajby, skoro mnie wyrzucili.