– Gdyby nie on, nie znałbym w ogóle polskiej literatury – usłyszałem kiedyś od znajomego Austriaka. Przesada, ale nie taka wielka. Nikt tak jak Karl Dedecius nie starał się, by twórczość naszych autorów była obecna na rynku niemieckojęzycznym.
Urodzony w Łodzi w rodzinie o niemieckich korzeniach, dorastał w dwóch językach – polskim (co podkreśla) i niemieckim. Znaczenie dla jego późniejszej pracy translatorskiej miała... muzyka. "Ta fascynacja przetrwała – pisał. – Wsłuchiwanie się w brzmienie zdania. Zwracanie uwagi na jego intonację, zmianę tempa, zabawę z pauzami".
Wojna zagnała go do Rosji, pod Stalingrad. Wrócił z niewoli dopiero w 1949 roku, bogatszy o jeszcze jeden język. Wylądował w Weimarze, po Październiku '56 nawiązał kontakty z polskimi autorami i wydawcami. Już w lutym 1958 r. ukazały się jego przekłady młodych polskich poetów. Od tego czasu translatorski dorobek Dedeciusa liczony jest w setkach utworów. To proza, dramaty, eseje, ulubiona poezja. Sięgał po nieznanych autorów, promował już istniejących na niemieckim rynku, nawiązywał przyjaźnie, np. z Herbertem i Różewiczem.
Od 1979 roku prowadził założony przez siebie Niemiecki Instytut Polski (Deutsches Polen Institut). Jego siedzibę w Darmstadcie, secesyjną willę, odwiedzali chętnie goście z Polski – Dedecius zawsze znajdował dla nich czas. Równocześnie kierował gronem współpracowników, dzięki którym możliwe było wydanie 50-tomowej serii "Biblioteki Polskiej" oraz siedmiotomowej "Panoramy literatury polskiej". To wnikliwe studia naszego piśmiennictwa.
W 2003 r. sponsor instytutu, Fundacja Roberta Boscha, ustanowił nagrodę dla tłumaczy z niemieckiego i polskiego, której patronem został Karl Dedecius. Laureatami a.d. 2011 są Esther Kinsky i Ryszard Turczyn. Wręczenie dziś w Darmstadcie. Na uroczystej gali nie zabraknie jubilata.