Pół wieku temu, na inauguracji, wystąpili: Bogna Sokorska, Bernard Ładysz i Bronisław Pawlik. Nazwiska – legendy, a i inscenizacja „La serva padrona" przeszła do historii. 50 lat później w premierze monodramów spółki Francis Poulenc – Jean Cocteau Warszawska Opera Kameralna znów proponuje to, co ma najlepszego.
Olga Pasiecznik jest artystką europejskiego formatu, a do imponującej biografii Krzysztofa Zanussiego można dodać jedynie, że wyreżyserowany „Głos ludzki" to jego operowy debiut w Polsce. A jednak poniedziałkowa premiera nie będzie wydarzeniem jak tamta z 1961 roku. Nie odkrywa nieznanych muzycznych światów, jak zdarzyło się wtedy, stanowi potwierdzenie pozycji Warszawskiej Opery Kameralnej.
Pół wieku było czasem walki o pieniądze i własną siedzibę, ale i konsekwentnego budowania oryginalnego wizerunku. Dzięki WOK polski widz poznał wiele oper, od najstarszych po najnowsze. Na stołecznej scenie zawsze obowiązywała – rzadko spotykana – wierność intencjom kompozytora i szacunek dla muzyki.
To podejście narzuciło określony styl inscenizacyjny, który nie poddaje się modom. Czasami bywa drażniący, w przypadku „Głosu ludzkiego" okazał się niezbędny. Reżyser o nowatorskich pomysłach mógłby zniszczyć muzykę Poulenca, zagłuszyć tekst Cocteau.
Krzysztof Zanusssi zawierzył im oraz Oldze Pasiecznik, której dopomógł stworzyć przejmującą postać odrzuconej kochanki. Samotna na scenie przez trzy kwadranse prowadzi rozmowę telefoniczną, słyszymy jednak tylko jej słowa. Są w nich nadzieja i zwątpienie, miłość i osamotnienie, kłamstwo, groźba i desperacja.