– On nie jest zwykłym dyrygentem – powiedział dziennikarzom „New York Timesa" David Gockley, dyrektor generalny Opery w San Francisco. – Levine jest bogiem. I bogowie mogą podejmować własne decyzje w momencie najbardziej dla nich odpowiednim.
Pierwsze przedstawienie poprowadził w Metropolitan ponad 40 lat temu, 5 czerwca 1971 r., była to „Tosca". Dwa lata później był już głównym dyrygentem, w 1976 r. został szefem muzycznym, a dekadę później – dyrektorem artystycznym. I choć z tego stanowiska zrezygnował w 2004 r., nie pojawił się jego następca. Nadal wszystkie decyzje artystyczne w Met podejmował James Levine.
Kolejne jego jubileusze były okazją do wielkich gali, na które ściągały do Nowego Jorku największe gwiazdy, by zaśpiewać choćby jedną arię, a publiczność gotowa była zapłacić ponad tysiąc dolarów za bilet. Na rocznicę 25-lecia jego debiutu Metropolitan zamówiła operę: John Harbison skomponował „Wielkiego Gatsby'ego" na kanwie powieści Francisa Scotta Fitzgeralda.
James Levine miał pełne prawo trawestować zdanie króla Ludwika XIV: „Państwo to ja". On w Metropolitan też miał władzę absolutną, nawet jeśli od 2006 roku dzielił się nią z dyrektorem naczelnym Peterem Gelbem. Artysta, który decydował o losie najlepszego i największego teatru operowego (około tysiąca pracowników i budżet wynoszący w tym sezonie 325 mln dolarów), miał też otwarte drzwi do wszystkich instytucji muzycznych świata. Levine dyrygował licznymi orkiestrami w Europie, przez ostatnią dekadę kierował też Boston Symphony Orchestra, ale Metropolitan zawsze była dla niego najważniejsza.
W 2006 roku pojawiły się jednak poważne problemy ze zdrowiem. Najpierw dolegliwości barku doprowadziły do pierwszej operacji.w 2008 r. poddał się zabiegowi usunięcia złośliwej cysty. Od ponad dwóch lat gdy nasiliły się dolegliwości kręgosłupa, konieczne okazały się kolejne interwencje chirurgiczne.