W Warszawie uczył się u Józefa Elsnera, który w 1827 r. tak scharakteryzował 20-letniego wówczas Dobrzyńskiego: „zdolność niepospolita". Na temat drugiego wychowanka, Fryderyka Chopina, był oszczędniejszy w superlatywach. Przy jego nazwisku zapisał bowiem: „zdolność szczególna".
Jak wiadomo, to Chopin przeszedł do historii. Zapewne dlatego, że zdecydował się opuścić Warszawę, Dobrzyński zaś w niej pozostał. Dla kogoś, kto urodził się na Wołyniu, wydawała się ona wielkim miastem, w które Dobrzyński wsiąkł całkowicie. Owszem, zdobył za symfonię nagrodę w Wiedniu, jeździł do Berlina i Drezna, by teatry zainteresować swą operą „Monbar". Nic z tego jednak nie wyszło.
W Warszawie też miał pecha. „Monbar", ukończony w 1838 r., ponad 20 lat czekał na wystawienie. Do premiery doszło w końcu 10 stycznia 1863 r. Kilkanaście dni później wybuchło powstanie i cenzura rosyjska zdjęła operę. Taki był koniec jej scenicznego żywota, materiały nutowe spłonęły we wrześniu 1939 r. Przetrwał na szczęście rękopis Dobrzyńskiego przechowany w bibliotece Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego.
Teraz „Monbar" powrócił. Co prawda nie na scenę, lecz na płytę, ale może dzięki temu otrzyma drugie, znacznie ciekawsze życie. Sprawcą jest zaś Łukasz Borowicz, od kilku lat z Polską Orkiestrą Radiową przypominający rodzime opery, którymi nie interesują się krajowe teatry. Ten dyrygent ma szczęśliwą rękę, dzięki jego płytowemu nagraniu zagraniczną karierę zaczęła robić „Maria" Romana Statkowskiego.