Dorota Miśkiewicz należy do wokalistek, które – jak Tracy Chapman czy Sade – nie prowadzą muzycznych poszukiwań wszerz, tylko w głąb i przez lata doskonalą raz wybraną stylistykę. One wciąż śpiewają tę samą piosenkę, ale na tysiące sposobów. Można się przy ich muzyce nudzić albo cieszyć niuansami.

Na płycie „Ale" Miśkiewicz trzyma się obranego kursu: delikatnych kompozycji z pogranicza jazzu i popu, utworów melancholijnych i poetyckich, śpiewanych na przemian z tymi bardziej melodyjnymi i dowcipnymi. Nie rozstaje się z motywami południowoamerykańskimi, ale też śpiewa polskie teksty, szukając dla nich miejsca w jazzowej rytmice. Przypomina w ten sposób wysiłki starszych od siebie wokalistek, a dystansuje się wobec rówieśniczek, które wolą bardziej elastyczną angielszczyznę. „Kalendarzowa samba" promująca album łączy latynoskie i nadwiślańskie wątki, utwór przypomina nagrania Bemibek, karkołomną kombinację gorącego jazzu i polskiego słownika.

Polskie opowieści, poświęcone sprawom najzwyklejszym i tak właśnie – prostolinijnie – podane, są chyba największą zaletą albumu. W „Każdego dnia, gdy wstaję", w której za całą muzykę wystarczają cichy rytm i lekko trącane struny akustycznej gitary, Miśkiewicz zatrzymuje się nad banalną myślą: że lepiej być razem niż osobno. Przypatruje się drobiazgom. W „Ale (może robisz błąd?)" razem z Ewą Bem przyglądają się szarościom – ponurym i przykrym momentom. I z tego studiowania wynikają same optymistyczne wnioski.

Kilkakrotnie Miśkiewicz wraca do wątku rozstania i opuszczenia. Od tego zaczyna album: „Jakbyś był prawdziwy" to marzenie o sobocie niespędzanej samotnie. Zwiewna „A co sny?" jest o rozłączeniu w najbardziej intymnym wymiarze. Gdy się już od siebie skutecznie oddalimy w sprawach codziennych i prozaicznych, zostają jeszcze niepokojące sny. W duecie z Wojciechem Waglewskim żartują z nas tu i teraz – zamykamy wszystkich i wszystko, co kochamy, w telefonach komórkowych: „Choć jeszcze nam chciałoby się chcieć czasami, złapaliśmy się w tę kretyńską sieć". O wirtualnym zidioceniu śpiewają lekko, z wyrozumiałością i dystansem. Piosenkę wzbogacają, podobnie jak cały album, świetni gitarzyści: Marek Napiórkowski i Robert Kubiszyn.

Jeśli komuś nie przeszkadza, że Miśkiewicz robi swoje, zamiast zadziwiać i wyprzedzać rzeczywistość, nie będzie miał do „Ale" żadnych ale.