Efektowny koncert brytyjskiej formacji Get The Blessing w Palladium

Brytyjscy muzycy z grupy Get The Blessing niczym piraci szturmem wzięli amerykańską fregatę o nazwie Jazz i zrobili z niej flagowy okręt punk-free-jazzu rodem z Bristolu. Działo się to na oczach publiczności wypełniającej klub Palladium w ciepły czwartkowy wieczór.

Publikacja: 25.05.2012 09:27

Efektowny koncert brytyjskiej formacji Get The Blessing w Palladium

Foto: rp.pl, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Gdyby saksofoniście i trębaczowi z Get The Blessing zamienić instrumenty na elektryczne gitary, a na scenę wpuścić wokalistę przynajmniej tak krzykliwego, jak Johnny Rotten, wypadliby bardziej radykalnie i efektowniej niż Sex Pistols.

Era Jazzu zrobiła niespodziankę miłośnikom muzyki synkopowanej prezentując po raz pierwszy w Polsce najbardziej rewolucyjną formację z Wysp Brytyjskich. Pod hasłem „Portishead Jazz" promotor cyklu Dionizy Piątkowski zorganizował koncert, który wprawił w zdumienie miłośników trip-hopu rodem z Bristolu, jak i zwolenników prawdziwego jazzu. Kwartet Get The Bellessing nie grał bowiem w żadnym z tych stylów, ani nie był podobny do niczego, czego słuchaliśmy wcześniej. Najbliżej im do innej grupy brytyjskiej Polar Bear, ale o tym mogli się przekonać tylko ci, którzy słyszeli ich występ w Katowicach na festiwalu Jazzart kilka tygodni temu.

Wyspiarze muszą mieć punk w genach, bo tam nawet jazzmani skłonni są do rewolucyjnych działań. Anarchistyczna idea połączenia surowych brzmień saksofonu, trąbki i rockowej sekcji rytmicznej legła u podstaw stworzenia formacji Get The Blessing już w 2000 r. Założyli ją muzycy współpracujący z trip-hopową grupą Portishead: perkusista Clive Deamer i basista Jim Barr. Dołączyli do nich muzycy sesyjni również współpracujący z Portishead: trębacz Pete Judge i saksofonista Jake McMurchie. Mieli tysiąc pomysłów na chwytliwe melodie, efektowne aranżacje i nie obawiali się ich zaprezentować na scenie, a później nagrać i wydać na płytach.

Już pierwszy album zespołu „All Is Yes" zdobył nagrodę BBC Jazz Awards 2008 dla najlepszej płyty. Kompozycje z tego wydawnictwa zdominowały koncert Ery Jazzu w Palladium. Kto sądził, że muzycy wyjdą na scenę w pomarańczowych, celofanowych torbach na głowie, jak występują na okładce nowej płyty „OC DC" i w teledysku do tytułowego utworu, mógł być zawiedziony. Czterech gentelmanów w garniturach nie wyglądało na anarchistów ani na piratów. Szybko okazało się, że znają swój fach doskonale. Atomowe uderzenie pałek Clive'a Deamera, który wyraźnie spieszył się na koncert Radiohead, z którym to zespołem także współpracuje, napędzało zespół z siłą większą niż para legendarną lokomotywę „Rakieta" George'a Stephensona na linii Machester - Liverpool. Wtórowały mu energetyczne pomruki basu Jima Barra, który nie jest wirtuozem na miarę Marcusa Millera czy Stanleya Clarke'a, ale potrafił wydobywać z instrumentu zaskakujące i tajemnicze dźwięki.

Trąbka Pete'a Judge'a i saksofon Jake'a McMurchiego grały raz unisono to znów osobno wspomagane przez baterię elektronicznych przystawek. Dzięki nim McMurchie uczynił z saksofonowych fraz perkusyjne tło, a Judge szedł w ślady to Milesa Davisa z płyty „Agharta" to znów Nilsa Petera Molvaera z albumu „Khmer". Kiedy równocześnie wdmuchiwali powietrze w swoje instrumenty tworzyli brzmienie przetaczające się po Palladium jak letnia burza.

W drugiej części koncertu dominowały tematy z nowego albumu. W tytułowym „OC DC" poprosili o wsparcie publiczność, która klaszcząc wzmocniła rytm tematu o rockowym charakterze. Zaskakujący był bis, zagrany jakby od niechcenia, na luzie. Prosta melodia mogła się kojarzyć z naszym „Wlazł kotek na płotek" - taki sobie muzyczny żarcik „po godzinach". Ale był to tylko wstęp do punkowego hymnu zespołu „Bleach Cake" otwierającego ich debiutancki album.

Mimo, że muzycy nie wykazali się wirtuozerią, potrafili przyciągnąć uwagę publiczności różnorodnością pomysłów. Każdy utwór był inny, w każdym była łatwo wpadająca w ucho melodia i porywający rytm. Gdyby zabrano słuchaczom krzesła, jestem pewien, że w finale wszyscy byśmy tańczyli. Jeśli nie pogo, to mniej urazowe pląsy.

Po koncercie ustawiła się spora kolejka po płyty zespołu, a zachętą dla kupujących był nie tylko znakomity koncert, ale i rozdawane autografy.

Nie po raz pierwszy brytyjscy muzycy zadziwili nieortodoksyjnym podejściem do jazzowego idiomu. Weźmy z nich przykład i zróbmy to po swojemu.

Gdyby saksofoniście i trębaczowi z Get The Blessing zamienić instrumenty na elektryczne gitary, a na scenę wpuścić wokalistę przynajmniej tak krzykliwego, jak Johnny Rotten, wypadliby bardziej radykalnie i efektowniej niż Sex Pistols.

Era Jazzu zrobiła niespodziankę miłośnikom muzyki synkopowanej prezentując po raz pierwszy w Polsce najbardziej rewolucyjną formację z Wysp Brytyjskich. Pod hasłem „Portishead Jazz" promotor cyklu Dionizy Piątkowski zorganizował koncert, który wprawił w zdumienie miłośników trip-hopu rodem z Bristolu, jak i zwolenników prawdziwego jazzu. Kwartet Get The Bellessing nie grał bowiem w żadnym z tych stylów, ani nie był podobny do niczego, czego słuchaliśmy wcześniej. Najbliżej im do innej grupy brytyjskiej Polar Bear, ale o tym mogli się przekonać tylko ci, którzy słyszeli ich występ w Katowicach na festiwalu Jazzart kilka tygodni temu.

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla