Borys Szyc ma rozterki Hamleta

Borys Szyc, pierwszy w historii warszawskiego Teatru Współczesnego Hamlet, o rozterkach swoich i bohatera

Aktualizacja: 30.05.2012 09:45 Publikacja: 30.05.2012 09:09

Borys Szyc ma rozterki Hamleta

Foto: Teatr Współczesny w Warszawie, Magda Hueckel Magda Hueckel

Profesor Andrzej Łapicki już w Akademii Teatralnej przekonał się, że jest pan zdolny. Na zajęciach z Fredry żaden z kolegów nie potrafił wiarygodnie zagrać sceny uwodzenia. Pan, którego nie brał pod uwagę, okazał się najbardziej przekonujący.

Rozmowy kulturalne - czytaj więcej



Borys Szyc

: Po prostu skupiłem się nie na sobie, tylko na kobiecie. Niepisana zasada aktorska mówi: jeśli widzisz, że partner dobrze gra, ty także grasz dobrze. Są oczywiście aktorzy, którzy napawają się sobą, wsłuchują w brzmienie własnego głosu. Bardzo trudno wtedy do nich przeniknąć. Myślę, że im z kolei trudno przebić się do serc widowni, przyciągnąć jej uwagę, rozśmieszyć lub wzruszyć.



Nie uwierzę, że lubi pan pozostawać w cieniu. Andrzej Saramonowicz mówi, że Szyc to facet, który jest chory, jeśli nie jest pierwszy...



To, o czym wspomniałem, nie wyklucza ambicji, naturalnej rywalizacji, piłkarskiego „ciągu na bramkę". Janusz Michałowski, znakomity aktor, a jednocześnie człowiek niezwykle skromny i cichy, zawsze mi powtarza: „Aktorstwo to dziwny zawód, kiedy wchodzisz na scenę, musisz stać się kabotynem. Walczyć o siebie i próbować przekazać, co sobie wymyśliłeś czy poczułeś w sercu. Gdy schodzisz ze sceny, musisz się tego szybko pozbyć, bo »aktor na życie«  jest nie do zniesienia".



Udaje się to panu?



Bardzo się staram. Byłem błaznem klasowym, który lubił się popisywać. Tańczyłem, skakałem, recytowałem. Ale błazen zawsze śmiechem chciałby zagłuszyć jakieś swoje kłopoty, kompleksy...

A nie ma pan wrażenia, że od pewnego czasu jest ponad miarę eksploatowany przez media?

To odwieczna walka pomiędzy być czy mieć. Tudzież: być czy nie być.

Ta druga jest zdecydowanie bardziej na czasie w kontekście najbliższej premiery.

Dla mnie „Hamlet" to sztuka, której nie da się zagrać, jeśli nie przefiltruje się jej przez siebie. Nie bez powodu mówi się: jakie czasy, taki Hamlet. Dziś wielu ludzi zadaje sobie pytanie: być albo nie być. I to na kilku poziomach. Począwszy od najprostszego, materialnego, a skończywszy na pytaniu o sens istnienia sztuki, jej tworzenia. Przed każdą premierą zastanawiam się, czy jest ona komuś potrzebna, czy ludzie będą chcieli ją oglądać.

Teatr jest dla pana wciąż świątynią.

Na pewno pozostał odskocznią od zgiełku współczesnego świata. Jeszcze w szkole teatralnej nie wyobrażałem sobie życia bez niego. Wtedy były oczywiście inne czasy. Nikt nie myślał o graniu w serialu czy reklamie. Potem wiele się pozmieniało, sam uczestniczę w tym konsumpcyjnym świecie. Ostatnio zrobiłem reklamę, by móc przez pół roku skupić się na pracy w teatrze, spokojnie żyć, pobyć sam na sam z Hamletem.

To teatr wciąż buduje aktora, a nie film?

Film daje popularność. Ale teatr stwarza szansę na spotkanie z literaturą. Jest wiele interesujących utworów współczesnych, po które rzadko sięga polskie kino. Miałem okazję grać w produkcjach, które gwarantowały godziwe pieniądze, ale przypominały amerykańską papkę. Wyjątkowo zdarzyły się takie rodzynki jak „Wojna polsko-ruska" Żuławskiego według Masłowskiej czy „Kret" Rafaela Lewandowskiego.

Bohater „Kreta" ma podobnie wyidealizowany wizerunek ojca jak duński książę.

Hamlet ma, moim zdaniem, idealistyczny obraz świata. Myślę, że trochę nawet infantylny. To było dość szczęśliwe dziecko – jak pisał Szekspir – nieco pulchne, odchowane w miłej atmosferze, w dobrych szkołach. Żył z boku, ale generalnie świat wydawał mu się pięknym miejscem, pełnym tajemnic.

Jedną z nich byłby duch ojca...

Trzeba przyjąć, że opowiadamy o ludziach, którzy wierzą w istnienie metafizyki, duchowości, wierzą w Boga lub coś, czego do końca nie rozumieją. Jednym z pytań, które zada sobie mój Hamlet, będzie: co jest takiego w człowieku, że się nie zabija, mimo że cierpi z miłości lub nie akceptuje świata, który widzi dookoła. Dziś niełatwo mu otworzyć firmę, zabierają mu prawo do zasiłku i codziennie ogląda polityków, którymi się brzydzi.

Dlaczego więc nie kończy tego życia, skoro jest mu tak źle?

Rozwaga czyni nas tchórzami. A rozwaga w tym przypadku to chyba nic innego jak strach i świadomość, że gdzieś indziej może być jeszcze gorzej niż tu. Wolimy pozostać w naszym codziennym piekle, niż wchodzić tam, gdzie może czekać coś, o czym nie śniło się nawet filozofom. Jak pan widzi, wplotłem w tę wypowiedź wszystkie możliwe cytaty utworu, ale trudno go nie przytaczać, gdy obcuje się z nim na co dzień od kilku miesięcy.

W Teatrze Współczesnym miał pan okazję grać dwa warianty Hamleta: Walę w „Udając ofiarę" i Płatonowa u Czechowa.

Wala był przykładem Hamleta skrajnie nihilistycznego. Z obecnym łączy go strach, nieodłączny element życia. Pokonanie strachu jest wyzwaniem. Myślę, że jedną z pierwszych oznak dojrzałości u Hamleta jest fakt, że całą winę niepowodzenia związku z Ofelią próbował wziąć na siebie. Wysyłając ją do klasztoru, tak naprawdę szuka dla niej ratunku. Z kolei Płatonow jest dużo bardziej biologiczny, fizyczny, działa bardziej emocjonalnie. Hamletowi, którego rozterki rozgrywają się w głowie, chcę dodać emocjonalności Płatonowa. Postaram się, by smutny książę nie był tylko romantycznym „chłopcem pod gruszą". Trzeba jednak pamiętać, że bohaterowie Szekspira mówią dużo więcej niż postacie Czechowa. Ich niesie słowo, wobec którego musimy mieć wiele pokory i nie dosypywać za dużo aktorstwa.

Zważywszy na nazwisko reżysera Macieja Englerta i Teatr Współczesny, nie będzie to spektakl awangardowy...

Nikt z realizatorów nie ma ochoty poprawiać Szekspira. Ten „Hamlet" rozgrywać się będzie wszędzie i nigdzie. To rodzaj moralitetu o tym, co nas boli od zawsze, o wątpliwościach, nadziejach, które towarzyszą nam od zarania i stale będą towarzyszyć. Dlatego tak bardzo jest aktualny w każdej epoce.

Hamlet podszyty Płatonowem

Rocznik 1978. Jeden z najwyżej cenionych i najpopularniejszych aktorów swego pokolenia.

Laureat m.in. Nagrody Cybulskiego, Złotej Kaczki, Kaliskich Spotkań Teatralnych, Feliksów Warszawskich. Krytycy zarzucają mu, że w kinie rozmienia się na drobne. Wyjątkami są „Wojna polsko-ruska", „Kret" czy  „Handlarz cudów". W teatrze porusza się znacznie rozważniej. W warszawskim Współczesnym zagrał już m.in. Józefa K. w „Procesie" Kafki czy Płatonowa. Premiera „Hamleta" w reżyserii Macieja Englerta - 1 czerwca.

Profesor Andrzej Łapicki już w Akademii Teatralnej przekonał się, że jest pan zdolny. Na zajęciach z Fredry żaden z kolegów nie potrafił wiarygodnie zagrać sceny uwodzenia. Pan, którego nie brał pod uwagę, okazał się najbardziej przekonujący.

Rozmowy kulturalne - czytaj więcej

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"