Improwizacja jest jak wojna – już cytat otwierający film sugeruje, że idea „Pod przykrywką” sprowadza się do zderzenia nieprzystających do siebie światów. Bohaterami jest trójka komików improwizacyjnych, którym nie wyszło w życiu. Kat, zamiast grać przed kamerą, uczy improwizacji. Marlon marzy o roli dramatycznej godnej Brando, ale jego największym osiągnięciem pozostaje występ w reklamie. Hugh ma problem z kompetencjami miękkimi. Ta zgraja nieudaczników podejmuje się tajnej misji policyjnej.
Fabuła toczy się jak kula śnieżna. Bohaterowie mają tylko kupić nielegalne papierosy, ale za bardzo wczuwają się w role, przez co wplątują się w coraz bardziej niebezpieczne sytuacje. Wcielający się w nich aktorzy błyszczą zarówno razem, jak i osobno. Bryce Dallas Howard gra Kat kontrastem – ciągle panikuje, udając, że wszystko ma pod kontrolą. Wycofany Nick Mohammed jako Hugh bawi, gdy zaczyna zgrywać twardziela. Show kradnie im Orlando Bloom, który wypowiada swoje kwestie z chrypką, żeby nadać przykrywce Marlona dramatycznego ciężaru.
Czytaj więcej
„Fenicki układ” Wesa Andersona nie ma nam nic do zaoferowania, ale przyznaje się do tego w elegan...
Z tego wynika cały humor: bohaterowie z kamienną twarzą brną w absurd. Robią dobrą minę do złej gry, zaogniając każdą sytuację. Prowadzi to do scen akcji, dzięki którym produkcja nabiera rumieńców. Dla żartu są one specjalnie okrajane z widowiskowości. Reżyserowi Tomowi Kingleyowi należy się więc szacunek za konsekwencję, z jaką wyciska komediowy potencjał opowieści, po prostu płynąc z prądem jej nonsensu. Na tym w końcu polega sztuka improwizacji. I jak się okazuje, to wystarcza, żeby dostarczyć solidnej rozrywki.