Reklama
Rozwiń

Michał Kwieciński: Trzy lata z Chopinem

Lubił się wygłupiać, miał dar naśladowania, był spontaniczny. Tymczasem utrwalono w Polakach wizerunek Fryderyka Chopina jako statecznego mężczyzny, schorowanego i flegmatycznego emeryta, mędrca, takiej potwornie smutnej postaci - mówi Michał Kwieciński, reżyser.

Publikacja: 27.06.2025 15:40

BOŻENA ROŻEK

BOŻENA ROŻEK

Foto: Michał Kwieciński

Michał Kwieciński

Producent, reżyser (m.in. „Czas honoru”, „Jutro idziemy do kina”, „Filip”). 

W październiku na ekrany kin wejdzie film „Chopin! Chopin!”, którego jest pan reżyserem. Skąd pomysł, by zająć się Chopinem?

Zapaliłem się do tego po rozmowie z Erykiem Kulmem, już po nakręceniu filmu „Filip”, w którym zagrał on główną rolę. Wspominałem, że szukam tematu na kolejny film, myślałem o małej formie. Na co Eryk odparł, że zawsze marzył, żeby zagrać Chopina i wykonać jego utwory (aktor gra na fortepianie). Pomyślałem wtedy, że Eryk to idealny Chopin. Intrygująca osobowość, cechy charakteru, a nawet warunki fizyczne były zbieżne z moim wyobrażeniem Chopina. Nie trzeba było robić castingu. I tak to się zaczęło.

Eryk dał się wciągnąć w pańską narrację? Jak wypadł w tej roli?

To wybitnie zdolny, wyjątkowy aktor, oddający się roli w stu procentach, nawet kosztem życia osobistego. Przed zdjęciami Eryk wyjechał na kilka miesięcy do Francji w Alpy. Spędził ten czas w samotności, ucząc się francuskiego i ćwicząc utwory Chopina. Związał się bardzo z powierzoną mu rolą. Wydaje mi się, że ten Chopin jeszcze długo będzie z niego wychodził.

Czytaj więcej

Andrzej Kosendiak: Muzyka otworzy nam nowe światy

Z doborem pozostałych aktorów poszło równie łatwo?

Jeśli chodzi o polskich odtwórców ról, decyzje były dla mnie dość oczywiste. Wszyscy są mi dobrze znani. Przyjaźnimy się od dawna. W filmie pojawią się m.in. Karolina Gruszka, Maja Ostaszewska, Dominika Ostałowska, Kamil Szeptycki, Michał Pawlik, Grzegorz Damięcki. W przypadku aktorów zagranicznych reżyserka castingu wysyłała mi po 10–20 propozycji na każdą rolę, nawet najmniejszą. Wybierałem po trzy osoby, z którymi potem rozmawiałem na wideospotkaniach. Po tych rozmowach miałem już jasność, z kim chcę pracować dalej.

Muszę przy tym powiedzieć, że imponujące jest podejście zachodnich aktorów do epizodycznych ról. Niemiecki aktor, który gra lekarza, Gabriel Raab, miał nauczyć się kilku kwestii po francusku. Okazało się jednak ostatecznie, że nauczył się za dobrze, pozbywając się niemieckiego akcentu. Nie o to mi chodziło. Gdy wytłumaczyłem mu, na czym polega problem, zatrudnił na własny koszt lektora, który miał za zadanie „zepsuć” mu ten idealny francuski. Takich przykładów było mnóstwo. Aktorzy zachodni podchodzą do zadań z niezwykłą starannością, zupełnie jakby chodziło o pierwszoplanowe role, a nie krótkie epizody. Wnikają w zamysł reżysera, czasem sami próbują dociec, co sprawi, że dana kwestia będzie bardziej przekonująca. Dzięki temu film nabrał intensywności psychologicznej.

Widzowie mogą spodziewać się filmu biograficznego?

Nie. Nie jest to film biograficzny, nie jest to film obyczajowy, nie jest to film muzyczny. Bardziej dramat psychologiczny. Próbuję nakreślić moją wizję natury Chopina, jego psychiki. To on jest główną postacią w tym filmie, jedynym bohaterem obecnym w każdej scenie. Tam są jeszcze tylko trzy znaczące role – George Sand, Ferenca Liszta i chłopca Carla Filtscha, młodego geniusza, któremu Chopin dawał lekcje gry na fortepianie. Pozostałe postaci pojawiają się epizodycznie, są tylko pretekstem, by opowiadać o Fryderyku.

Czytaj więcej

Muzeum Chopina skrywa wiele cennych pamiątek

Jaki był pana pomysł na fabułę?

Zainspirowałem się duńskim filmem „Najgorszy człowiek na świecie”. Tam zastosowano specyficzną narrację – życie bohaterki podzielono na epizody, które teoretycznie ze sobą się nie łączyły, ale zestawione tworzyły jej psychologiczny portret. Poszedłem tym tropem. Kolejne etapy życia, kariery i choroby Chopina, gruźlicy, zastąpiły typowy splot dramaturgiczny. Oparłem tok narracyjny na diagnozie medycznej. Lekarz Chopina oznajmia, że na jego dolegliwości nie ma skutecznego lekarstwa poza słońcem, nie wiadomo, kiedy nadejdzie śmierć, ale zwiastować ją mogą pojawiające się objawy. Spełniają się kolejne przepowiednie lekarza – choroba posuwa się do przodu, nasila się kaszel, puchną nogi. Bywają też często dni bezbolesne i beztroskie. Powstało w ten sposób kilkanaście rozdziałów, z których każdy przybliża naszego bohatera do końca życia. Ale to nie jest film o umieraniu. Raczej o woli życia. I właśnie to wyobrażenie wyraziłem w filmie.

Na jakich źródłach bazował pan, przygotowując film?

Przeczytałem chyba wszystko, co napisano na temat Chopina. Wiąże się z tym ciekawa historia. Otóż z przedwojennego domu mojej rodziny po pożodze wojennej zachowała się jedna, jedyna książka. To był ostatni tom z czterotomowej monografii napisanej przez Ferdynanda Hoesicka „Chopin. Życie i droga twórcza”.

To był znak!

Nie od razu go odczytałem (śmiech). Była to opasła księga oprawiona w skórę, wyjątkowo piękne przedwojenne wydanie. Nie miałem jednak ochoty po nią sięgać. Po wielu, wielu latach okazało się, że to najlepsza biografia Chopina, jaką napisano – bardzo wnikliwa analiza naukowa życiorysu artysty. Hoesick niczego nie komentował, tylko relacjonował, co działo się dzień po dniu w życiu Chopina, czerpiąc informacje z listów Balzaka, Delacroix, Sand i oczywiście samego Fryderyka. Ta lektura była niesamowitą przygodą intelektualną. Na podstawie tej publikacji zacząłem sobie wyobrażać, jakim człowiekiem był Chopin. Czytałem oczywiście później mnóstwo innych książek, ale ta stanowiła punkt wyjściowy i była najlepsza.

Czytaj więcej

Pianista Tomasz Ritter: Szukam prawdy artystycznej, nie historycznej

I jakim go pan sobie wyobraził?

Przede wszystkim był niezwykle żywiołowy. Uosobienie ruchu. Mówiono, że gdyby nie był pianistą i kompozytorem, byłby aktorem. Lubił się wygłupiać, miał dar naśladowania, był spontaniczny. Tymczasem utrwalono w Polakach wizerunek statecznego mężczyzny, schorowanego i flegmatycznego emeryta, mędrca, takiej potwornie smutnej postaci. Dla mnie nigdy nie był postacią pomnikową. Jego muzyka nie pozwala o nim tak myśleć.

Ile czasu spędził pan „w towarzystwie” Chopina?

Prawie trzy lata. Mój syn musiał w tym czasie przejąć prowadzenie firmy (firma producencka Akson Studio – red.). Wyjechałem do Tajlandii, chciałem odciąć się od telefonów, spotkań. Od wszystkiego, co mogłoby mnie rozproszyć. Zająłem się czytaniem, pisaniem, myśleniem o tym projekcie. Była pora deszczowa, poza mną i obsługą w hotelu nie było prawie nikogo. Schodziłem na posiłki, jadłem w samotności, po czym wracałem do siebie i pracowałem. Praktycznie nie wychodziłem z pokoju. Po przyjeździe do Polski przekazałem moją koncepcję Bartoszowi Janiszewskiemu – młodemu utalentowanemu scenarzyście – i on napisał finalną wersję scenariusza.

A jak długo trwały same zdjęcia?

Cztery i pół miesiąca. Kręciliśmy we Francji, w Hiszpanii i w Polsce – na Dolnym Śląsku, w poniemieckich pałacach zaaranżowanych na paryskie salony. Prace nad scenografią, kostiumami trwały ponad rok. Ważne jest to, że cała ekipa to moi przyjaciele. Pracowaliśmy ze sobą wielokrotnie. Filmowa „rodzina” potraktowała mój film jako bardzo poważne i wyjątkowe wyzwanie i dała z siebie wszystko, co najlepsze, żeby dziecko było zdrowe, mądre i piękne. W tej chwili trwa montaż i udźwiękowienie, premiera filmu odbędzie się w październiku. Jesteśmy na ostatniej prostej.

Czytaj więcej

Artysta, który potrafił zadbać o swój budżet

Ile kosztował film?

72 mln zł. Przyłożyliśmy się, by oddać prawdziwego ducha tamtych czasów. Mam nadzieję – z dobrym skutkiem. To kosztowało najwięcej.

Film opisujący rzeczywistość sprzed ponad 200 lat ma szansę zainteresować młodych ludzi?

Tam jest mnóstwo wątków szalenie współczesnych, tyle że podanych w historycznym sosie. Mijają wieki, a ludzie mierzą się z tymi samym problemami. Mamy dziś oczywiście inne technologie, ale emocjonalnie nie jesteśmy tak daleko od ludzi, którzy żyli przed nami. Uczucia, emocje – strach przed śmiercią, ale też z drugiej strony radość życia i chęć czerpania z niego pełnymi garściami – wszystko to się nie zmienia. Cholera siała spustoszenie tak samo jak dziś covid. Analogii do dnia dzisiejszego jest w mnóstwo i na ich podkreśleniu bardzo mi zależało… Sądzę, że my wszyscy możemy się przejrzeć w tym filmie jak w lustrze.

Foto: Plus Minus

W październiku na ekrany kin wejdzie film „Chopin! Chopin!”, którego jest pan reżyserem. Skąd pomysł, by zająć się Chopinem?

Zapaliłem się do tego po rozmowie z Erykiem Kulmem, już po nakręceniu filmu „Filip”, w którym zagrał on główną rolę. Wspominałem, że szukam tematu na kolejny film, myślałem o małej formie. Na co Eryk odparł, że zawsze marzył, żeby zagrać Chopina i wykonać jego utwory (aktor gra na fortepianie). Pomyślałem wtedy, że Eryk to idealny Chopin. Intrygująca osobowość, cechy charakteru, a nawet warunki fizyczne były zbieżne z moim wyobrażeniem Chopina. Nie trzeba było robić castingu. I tak to się zaczęło.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie
Plus Minus
„The Alters”: Klon to za ciebie zrobi