Lekcje fortepianu zapewniały Chopinowi wpływy rzędu 2800 franków miesięcznie, podczas gdy roczna pensja profesora konwersatorium wynosiła w tym czasie 3000 franków. Dla porównania, robotnik otrzymywał 3,5 franka dziennie. Gdy Fryderyk przyjechał do Paryża, miał do dyspozycji niewielką kwotę i listy polecające. Jednak już wkrótce dzięki wyjątkowemu talentowi i ogładzie wyniesionej z domu rodzinnego został bohaterem paryskich salonów i rozchwytywanym nauczycielem. Mógł więc żądać wysokich stawek za lekcje, tym bardziej że chętnych nie brakowało.

Niezależnie od tego otrzymywał pieniądze od wydawców, którym sprzedawał swoje utwory.

– Miał bardzo dobrych wydawców, innych na rynek niemiecki, innych na francuski i brytyjski. To było o tyle ważne, że w XIX wieku, gdy nie było jeszcze narzędzi prawnych do chronienia praw autorskich, artysta w umiejętny sposób, dysponując swoim dziełem, musiał dbać o swoje interesy – mówi Aleksander Laskowski, rzecznik prasowy Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina.

W rozmowach z wydawcami artyście pomagał jego przyjaciel Julian Fontana, pianista, kompozytor i kopista utworów Chopina. Laskowski podkreśla, że delegowanie do rozmów biznesowych Fontany było mądrą decyzją. Kiedy artysta sam staje wobec wydawcy, jest w trudniejszej sytuacji. Dzięki zaangażowaniu przyjaciela mógł negocjować i uzyskiwać wysokie stawki za swoje kompozycje. Tym bardziej że utrzymywał się duży popyt na publikacje muzyczne, chętnych do sięgania po nowy materiał nie brakowało, a na wydania z kolejnymi kompozycjami Chopina wyczekiwano z podobną niecierpliwością, jak dziś czeka się na utwory z gatunku muzyki popularnej.

Czytaj więcej

Pianista Tomasz Ritter: Szukam prawdy artystycznej, nie historycznej

Fryderyk miał też procent ze sprzedaży fortepianów Pleyela. Camille Pleyel, pianista i kompozytor, od 1815 roku był wspólnikiem w wytwórni fortepianów swojego ojca, a od 1824 roku – jej właścicielem. Prowadził skuteczną reklamę firmy, wspierając znanych pianistów, w tym Chopina. Zaprzyjaźnił się z Fryderykiem i współpracował z nim, udostępniał mu instrumenty.

– Chopin bywał w arystokratycznych domach, uczył dzieci prominentnych osób. Bardzo cenił fortepiany produkowane w manufakturze Pleyela. Wybierał najlepsze egzemplarze dla swoich uczennic i podpisywał je w środku. Za rekomendację, zgodnie z umową, otrzymywał prowizję w wysokości 10 procent wartości fortepianu. A że były to kosztowne instrumenty, prowizja była znaczącym dodatkiem do dochodów Chopina – wyjaśnia Laskowski. Rynek był duży – w XIX wieku w każdym szacującym się arystokratycznym czy nawet mieszczańskim domu był fortepian, gra na instrumencie była częścią podstawowej edukacji. Paryż w tym czasie był nawet nazywany Pianopolis. Tego typu transakcje nie były więc rzadkością.

Dzięki talentowi i ogładzie Chopin został bohaterem paryskich salonów i rozchwytywanym nauczycielem, mógł więc żądać wysokich stawek za lekcje

Chopin dużo zarabiał, ale też szybko pieniądze wydawał. Przybył do Paryża jako człowiek nieznany, wkrótce jednak został prominentnym uczestnikiem życia muzycznego pożądanym na salonach, w których bywało najlepsze towarzystwo – elita życia kulturalnego, gospodarczego i politycznego. To rodziło pewne zobowiązania. – Chopin nie był człowiekiem oszczędnym. Mimo monitów ojca, który namawiał go, by odkładał pieniądze na starość, żył na wysokim poziomie. Ale nie powinniśmy dać zwieść się myśli, że działo się tak dlatego, że był rozrzutny. Nie w tym rzecz. By móc uczyć córki arystokratów, musiał prezentować odpowiedni poziom, w tym mieć doskonale urządzone mieszkanie w dobrym punkcie. Musiał też dobrze wyglądać. Choć trzeba zaznaczyć, że nie był przesadnym dandysem, raczej człowiekiem o guście powściągliwym i wyrafinowanym – mówi Laskowski. Poruszał się po mieście powozem, był klientem najlepszych krawców. Ubierał się tam, gdzie Balzac, celował w najwyższą półkę. Najbardziej wzięty kapelusznik w mieście miał wymiar jego głowy. Lubił dobre perfumy, otaczał się pięknymi przedmiotami.

Nie oszczędzał, nie odkładał pieniędzy, mało tego – zdarzało mu się udzielać pożyczek. Do tego lubił robić prezenty znajomym i przyjaciołom. Gdy był już chory i nie mógł pracować, znalazł się w trudnej sytuacji finansowej. Dyskretne wsparcie oferowała mu m.in. Jane W. Stirling, szkocka pianistka, uczennica Chopina. Najprawdopodobniej Chopin nie był do końca świadom skali tej pomocy. „Zapytuje Pan, jaki jest jego stan majątkowy? Zero” – pisał po śmierci Chopina jego przyjaciel Wojciech Grzymała w liście do bankiera Augusta Léo. Niepokojące wizje zapobiegliwego ojca zrealizowały się, genialny artysta w ostatnich chwilach swojego życia musiał liczyć na pomoc innych.