Niedzielny koncert amerykańskiej wokalistki był post scriptum Warsaw Summer Jazz Days. Jej europejskie tournée przebiegało przez najważniejsze europejskie festiwale. Dziś zaśpiewa na Szczecin Jazz Fest.
Żadna z wokalistek nie potrafi tak sugestywnie tworzyć intymnego nastroju, jak Melody Gardot. Od debiutu w 2006 r. albumem „Warrisome Heart" stale powiększa się grono jej wielbicieli. Druga płyta „My One and Only Thrill" Polsce pokryła się platyną, a wydana w tym roku „The Absence" zyskała status złotej. Oba cenne wyróżnienia świadczące o popularności, artystka odebrała po koncercie z rąk przedstawicieli Universal Music Polska.
Przez sześć lat występów Melody Gardot wypracowała oryginalny styl. Już nie jest zwykłą dziewczyną, która wychodzi na scenę z małym zespołem i czaruje publiczność urokliwymi balladami. Do grupy dołączył drugi perkusista nasycający brzmienie rytmem „przeszkadzajek". Pojawiły się dwie chórzystki, które subtelnie podkreślają partie wokalne. Ciekawym pomysłem było zaproszenie wiolonczelisty, dzięki czemu brzmienie zespołu akompaniującego stało się bardziej dystyngowane, przesunięte w stronę klasyki. Koncert zyskał intrygująca dramaturgię.
Kiedy przygasły światła Melody Gardot wyszła na scenę o lasce podtrzymywana przez managera. W skąpym oświetleniu zaczęła koncert od psalmu wykonanego a cappella. Można było docenić barwę głosu artystki i subtelne zmiany w artykulacji. Śpiewała delikatnie, modulowała głos, a jednocześnie mocno podkreślała tekst. Po kilku minutach dołączył do niej zespół i chórek.