Zajrzeć do duszy

David Lynch, laureat Złotej Żaby za całokształt twórczości na festiwalu Plus Camerimage, o swoich pasjach artystycznych, także pozafilmowych.

Publikacja: 26.11.2012 08:02

Zajrzeć do duszy

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski

Rz: Od premiery „Inland Empire" w 2006 roku nie zrobił pan filmu fabularnego. Dlaczego?

Camerimage - czytaj więcej


David Lynch:

Nie miałem odpowiedniego pomysłu. Być może teraz się to zmieni, bo pojawiła się pewna idea, w której zaczynam się zakochiwać. Na razie jednak nic więcej o tym nie powiem.

Co pan robił przez tych sześć lat?

Wiele rzeczy. Mój syn Austin realizował ze swoim przyjacielem Jasonem S. „Interview Project" – rodzaj dokumentu, w którym znalazły się rozmowy z setkami Amerykanów. Pomagałem im w tym. Ale przede wszystkim malowałem, robiłem litografie. Przygotowałem filmowy wstęp do swojej wystawy plastycznej, jaka niedawno otwarta została w Tokio. Nakręciłem mały filmik dla festiwalu w Wiedniu, bo jego organizatorzy zwrócili się do różnych twórców, by przygotowali jednominutowe zwiastuny ich imprezy. Zajmowałem się muzyką. A poza tym obserwowałem, co się dzieje w kinie.

I do jakich wniosków pan doszedł?

W ostatnich latach sztuka filmowa zmieniła się diametralnie. Ludzie coraz mniej chętnie chodzą do kina. Zaczynają oglądać filmy w domu, na komputerach. Poza tym, robiąc „Inland Empire", byłem jednym z pierwszych reżyserów, którzy realizowali zdjęcia w technologii cyfrowej. Dzisiaj pracują tak wszyscy. Ciągle przyglądam się tym trendom i staram się je zrozumieć.

Pamiętam, że już sześć lat temu był pan zachwycony cyfrą. Po premierze „Inland Empire" zapowiedział pan swoje rozstanie z tradycyjnymi zdjęciami.

Film na taśmie celuloidowej jest przepiękny. To medium organiczne, które daje ogromne możliwości pokazywania emocji. Można je stale modernizować – doskonalić kamery, obiektywy, projektory. Ale to już dinozaur. Technologia cyfrowa pozwala ulepszać i zmieniać obraz nawet po zakończeniu okresu zdjęciowego. I każdy dzień otwiera przed artystami nowe, wspaniałe światy.

W Tokio można właśnie oglądać pana wystawę plastyczną, w Bydgoszczy pokazuje pan litografie. Oglądając te prace, odnoszę wrażenie, że również na płótnie i na papierze opowiada pan rozmaite historie.

Ekspresjonista Francis Bacon uważał, że obraz nie jest powieścią, lecz czystą sztuką wizualną, która ma atakować zmysły. Uwielbiam Bacona i szanuję jego filozofię. Ale przecież są ludzie, którzy patrząc na jego obrazy, dopowiadają sobie całe opowieści. Ja zawsze zaczynam od wymyślonej historii. Choćby krótkiej i prostej. Muszę wiedzieć, co maluję i kto jest bohaterem mojego obrazu. Malowanie jest moją wielką pasją.

A muzyka? Dwa lata temu ukazał się pana pierwszy solowy album „Crazy Clown Time".

Nie mam wykształcenia muzycznego. Na świecie są wybitni muzycy, którzy mogą nawet uznać, że robię fajne rzeczy, ale powiedzą: „W porządku, Davidzie, tylko nie nazywaj siebie muzykiem". Ale ja nie myślę  tak o sobie. Mam studio nagrań, pracuję w nim z moim przyjacielem – inżynierem, razem tworzymy. Wydaliśmy jeden album, teraz przygotowujemy następny.

Jednak publiczność czeka na nowy film Davida Lyncha. Czy ostatnie lata niepokojów i kryzysu nie zmieniły pana spojrzenia na kino? Nie ma pan ochoty przyjrzeć się z kamerą rzeczywistości tak jak kiedyś „Prostej historii"?

Kryzys to powierzchnia świata – temat dla telewizji, radia, gazet. Nawet ciekawy. Ale mnie interesuje to, co jest pod powierzchnią tych zdarzeń. Wolę zaglądać do duszy człowieka niż do gabinetów bankowców i polityków.

To jeszcze proszę mi powiedzieć, co sprawia, że człowiek, którego zapraszają wszystkie festiwale świata, stale wraca do Polski?

Organizatorzy Plus Camerimage stali się moimi wielkimi przyjaciółmi. Od początku zachwyciła mnie ich energia. Zafascynowała mnie też Polska. Czułem w tym kraju ogromną wiarę w nowe możliwości po upadku komunizmu. Duże wrażenie robili na mnie ludzie, którzy chcieli z tej wolności skorzystać, robiąc coś fantastycznego. To trwało jakiś czas. Dzisiaj widzę niestety, że w Polsce coraz więcej jest nowo budowanych ograniczeń. Mam jednak nadzieję, że świat, choć zwariowany, idzie ku lepszemu.

—rozmawiała Barbara Hollender

314 filmów, 400 autorów zdjęć, tysiąc studentów

Uroczysty pokaz filmu „Side by Side" Christophera Kenneally'ego otworzył XX Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage. Dokument  o wkraczającej do kina technologii cyfrowej prezentował jego współproducent, gwiazda „Matriksa" – Keanu Reeves. Aktor był już w Bydgoszczy w ubiegłym roku i tu przeprowadził część rozmów, jakie znalazły się w filmie. Tegoroczny festiwal to 314 filmów i kilka tysięcy gości, w tym 400 autorów zdjęć, 1000 studentów przyjeżdżających nie tylko z Polski, lecz także ze świata, 500 ludzi z branży. To warsztaty, spotkania i wspomnienia, bo tegoroczna edycja jest przecież jubileuszowa. – Camerimage zmienił postrzeganie zawodu operatora na świecie – powiedział słynny Włoch Luciano Tovoli, a Grażyna Torbicka zażartowała: – Pamiętam pierwszy toruński festiwal. Zima, śnieg po kolana, a Victor Kemper, prezydent Stowarzyszenia Operatorów Amerykańskich, chodził w koszulce z palmami, bo na lotnisku zawieruszył się jego bagaż. I jak niewiele zmieniło się przez tych 20 lat. W tym roku przyleciał do nas Keanu Reeves, też bez bagażu, który zaginął w podróży. Ale z walizkami czy bez – wszyscy czują się  tu rewelacyjnie. Kuluary Opery Nova tętnią życiem, a gdyby zebrać wszystkie Oscary uczestników, to zrobiłaby się z tego całkiem przyzwoita kolekcja.

—b.h.

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę