Gdyby twórczość obu muzyków można było porównać do drzewa, to Ravi, syn wielkiego Johna Coltrane'a jest jego pniem, a Garbarek tworzy rozłożystą koronę. Korzenie obu tkwią w tej samej tradycji amerykańskiego hard-bopu. I choćby Ravi zapierał się, że nie czerpie natchnienia z nagrań swojego ojca, to wykonana w sobotę na bis kompozycja Johna Coltrane'a pokazała, że jest mu bardzo bliski, a w improwizacjach nawet bardziej namiętny.
Oba koncerty będące najważniejszymi wydarzeniami Jazz Jamboree szczelnie wypełniły publicznością sale na 400 i 300 miejsc. Czasy, kiedy do Sali Kongresowej stały kolejki spragnionych miłośników synkopy wspominają już tylko jazzfani po pięćdziesiątce. A przecież poprzedni, nie tak dawny występ Jana Garbarka na Jazz Jamboree oklaskiwała pełna Sala Kongresowa, blisko trzy tysiące słuchaczy. W tym roku Studio Polskiego radia im. W. Lutosławskiego okazało się za małe, bilety sprzedano w mig. To także efekt ich niskiej ceny, jeśli porównać ją z biletami na koncerty innych sław jazzu: Herbiego Hancocka, Diany Krall czy Ala Di Meoli.
Jan Garbarek zagrał ze swoim kwartetem nowe kompozycje i kilka starszych, przebojowych tematów. Obecność w zespole hinduskiego wirtuoza instrumentów perkusyjnych Triloka Gurtu i inspiracje muzyką świata czynią muzykę Garbarka przystępną dla szerszych kręgów słuchaczy. A jego zdolność do tworzenia melodyjnych tematów zbliża go do muzyki pop. To źle - twierdzą jazzowi ortodoksi. To wspaniale - mówią miłośnicy dobrej muzyki głosując za nim portfelami.
W Warszawie, jak i wcześniej w Bielsku-Białej siłą Garbarka okazały się także zróżnicowane aranżacje. Zostawił sporo miejsca na improwizacje członkom swojego kwartetu. Brazylijski basista Yuri Daniel pokazał, że potrafi grać w stylu zarówno Jaco Pastoriusa jak i Marcusa Millera. Pianista o kamiennej twarzy Rainer Brüninghaus był bardzo oszczędny, ale w finale solówki grzmotnął w klawiaturę niczym piorun. Klasą dla siebie był Trilok Gurtu grający rytmy tak gęste i zawiłe, że trudno było za nimi nadążyć. Różnicował brzmienia wykorzystując instrumenty i zabawki, a nawet wiadro z wodą. To był pokaz, który na chwilę zdominował koncert. Garbarek celnie spuentował go brzmieniem egzotycznego fletu.
Na tym tle kwartet Raviego Coltrane'a był jazzowym monolitem w klasycznym stylu. Lider zachwycił od razu brzmieniem swojego saksofonu tenorowego. Nad rozpoznawalnym, oryginalnym brzmieniem pracował latami po to, by nikt nie porównywał go do ojca ani do współczesnych mistrzów. W Teatrze Capitol doskonale słychać było wszelkie niuanse tego brzmienia. Program zawierał przede wszystkim kompozycje Raviego z najnowszego albumu „Spirit Fiction" wydanego przez wytwórnię Blue Note, najlepszego w karierze artysty.